Pojechaliśmy na zakupy do K'martu. Sklep wielki obszarowo. Jakoś tak nas zaćmiło, że nie ma sensu brać wózka, bo i tak przyjechaliśmy kupić tylko lekkie rolety. Chłopaki biegały, trudno było ich upilnować, więc rozdzieliłam zadania. Mówię do Piotrka: "Ty patrzysz na Kacpra, ja na Kamila". Nie upłynęło chyba nawet dwie minuty jak zagadalismy się przy roletach i obaj chłopcy zniknęli. Zaczęliśmy sie nerwowo rozglądać, wołac ich, szukać. Gyś znalazł sie szybko, wrócił na nasze wołanie.
Nie mogliśmy jednak nigdzie znaleźć Kacperka. Nie pomagało wołanie, coraz głośniejsze i nasze bieganie po całym sklepie (a obszar był konkretny). W końcu, gdy bezowocne poszukiwania trwały już jakieś pięc minut, podleciałam do pierwszej z brzegu kasjerki i zapytałam komu można zgłosić zaginięcie dziecka. Ona się przeraziła, rzuciła kasę i pobiegła do menagera.
Polecili mi iść na bramki, którymi wychodzi się ze sklepu, uczulić obsługę aby nie wypuścili Kacpra ani samego, ani z nikim obcym. Menager zebrał dane Kacperka, powiedziałam mu również, że Kacper jest chory, że ma autyzm i nie będzie się komunikował. Menager ogłosił alarm przez megafon i cały sklep szukał dziecka.
Ja byłam dziwnie spokojna. To nie pierwszy taki numer. Przerabialismy gorsze. Mamy już nawet opracowany system w jaki sposób go szukać, tym razem nie miał on jednak zastosowania.
Trwało mniej więcej 15 minut, gdy zawolano mnie, że Kacperek sie znalazł. Był schowany na półkach pomiędzy sprzętem elektronicznym. Nic dziwnego, że nikt go nie mógł znaleźć.
Panie z działu elektronicznego, gdy zobaczyły mnie że nadchodzę, rzucily się wszystkie z lamentem :"Proszę go tylko nie bić! On nie rozumie." Oczywiście, że nie rozumie. Nie zrozumiałby też sensu bicia. Nie. Na pewno bym go nie uderzyła.
Kacper oczywiście śmial mi sie prosto w twarz, rzecz której nie moge scierpieć ilekroć coś przeskrobie i wg mnie powinien wykazać skruchę. Zawsze tak robi, myślę więc że to musi być forma śmiechu ze zdenerwowania. Nie wygląda to jednak na nerwy.
Złapałam go za rękę, najprościej jak potrafię wytłumaczyłam co zrobił, ale nie sądzę, aby mnie zrozumiał. Popędziliśmy na poszukiwania Piotrka, który wyszedł ze sklepu szukac Kacpra w innym mallu.
Tata się jednak nie powstrzymał i wytargał go za ucho.
Uff... to był kolejny raz...
Nie mogliśmy jednak nigdzie znaleźć Kacperka. Nie pomagało wołanie, coraz głośniejsze i nasze bieganie po całym sklepie (a obszar był konkretny). W końcu, gdy bezowocne poszukiwania trwały już jakieś pięc minut, podleciałam do pierwszej z brzegu kasjerki i zapytałam komu można zgłosić zaginięcie dziecka. Ona się przeraziła, rzuciła kasę i pobiegła do menagera.
Polecili mi iść na bramki, którymi wychodzi się ze sklepu, uczulić obsługę aby nie wypuścili Kacpra ani samego, ani z nikim obcym. Menager zebrał dane Kacperka, powiedziałam mu również, że Kacper jest chory, że ma autyzm i nie będzie się komunikował. Menager ogłosił alarm przez megafon i cały sklep szukał dziecka.
Ja byłam dziwnie spokojna. To nie pierwszy taki numer. Przerabialismy gorsze. Mamy już nawet opracowany system w jaki sposób go szukać, tym razem nie miał on jednak zastosowania.
Trwało mniej więcej 15 minut, gdy zawolano mnie, że Kacperek sie znalazł. Był schowany na półkach pomiędzy sprzętem elektronicznym. Nic dziwnego, że nikt go nie mógł znaleźć.
Panie z działu elektronicznego, gdy zobaczyły mnie że nadchodzę, rzucily się wszystkie z lamentem :"Proszę go tylko nie bić! On nie rozumie." Oczywiście, że nie rozumie. Nie zrozumiałby też sensu bicia. Nie. Na pewno bym go nie uderzyła.
Kacper oczywiście śmial mi sie prosto w twarz, rzecz której nie moge scierpieć ilekroć coś przeskrobie i wg mnie powinien wykazać skruchę. Zawsze tak robi, myślę więc że to musi być forma śmiechu ze zdenerwowania. Nie wygląda to jednak na nerwy.
Złapałam go za rękę, najprościej jak potrafię wytłumaczyłam co zrobił, ale nie sądzę, aby mnie zrozumiał. Popędziliśmy na poszukiwania Piotrka, który wyszedł ze sklepu szukac Kacpra w innym mallu.
Tata się jednak nie powstrzymał i wytargał go za ucho.
Uff... to był kolejny raz...
Aga, współczuję, ja tylko raz przeżyłam 15 minut horroru gdy Frans zgubił się w nieludzko zatłoczonej, IKEI... jakby się spełnił najgorszy sen... na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńeffcia
Pamiętam, chyba o tym pisałaś na forum. Pozdrawaim
OdpowiedzUsuń