piątek, 5 grudnia 2008

Pizza pizza picunia:)


To tak z cyklu " Czego to ludzie nie wymyślą" - sorki, nie pamiętam skąd mam ten przepis.


SCD friendly Pizza: ( etap 3)



1/2 kg mielonej wołowiny
1/2 szkl maki orzechowej
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka oregano
1 łyżeczka suszonej bazylii
1 szkl SCD ketchupu


ser cheddar lub inny dozwolony na diecie SCD

Przepis można obejrzeć na filmie:



Należy rozgrzać piekarnik do temperatury 425 F, co daje nam jakieś 220C. W malakserze wymieszać mięso, mąkę orzechową sól i zioła. Dołożyć 1/2 szklanki SCD ketchupu i ponownie wymieszać . Otrzymaną miksturę rozciągnąć na blaszce (można podlać trochę oleju, ale nie jest to koniecznie). Papier do pieczenia również nie jest konieczny. Bardzo ważne jest, aby mięso rozciągnąć na całej powierzchni brytfanny  cieniutką warstwą. Maksymalnie 0.5 cm.

Na wierzch posmarować 1/2 SCD ketchupu. Nałożyć ser cheddar oraz wybrane dodatki (ja użyłam drobno pokrojoną zielona cebulkę i paprykę oraz pieczarki). Można ponownie posypać ziołami.



Piec bez przykrycia 20 minut. Pizza jest fantastyczna! Danie jest bardzo sycące. Przepis jest na obiad dla 4 osobowej rodziny.

piątek, 28 listopada 2008

Święto Dziękczynienia


Wbrew swojej woli i chęciom, przesiąknęłam Ameryką mocniej niżby mogło się wydawać.

Thanksgiving.

Czuję się co najmniej jak w Boże Narodzenie (proszę, tylko nie sypcie na mnie gromów).
Panuje specyficzna, jedyna w swoim rodzaju atmosfera. Wyczuły ją nawet dzieci.
Nie przygotowuję wystawnego przyjęcia jak w typowym amerykańskim domu. Jest indyk na słodko (śliwki, jabłka, miód, ostra papryka) i sos z żurawiny. Jest ciasto. Jest wytrawne czerwone wino. Wiem, wiem do drobiu powinno być białe...

U nas jest czerwone i zawsze będzie czerwone.

Zawsze w ten dzień nachodzi mnie zaduma. Mamy tyle za co możemy dziękować Bogu.

Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu moje czyny determinuje podświadome przeczucie, że gdybym dopuściła się jakiegoś zła w życiu, to Bóg zdmuchnąłby szybko tą cząstkę szczęścia, którą teraz możemy się cieszyć.

Wiem, to nie tak działa, siedzą jednak we mnie takie myśli.

Choroba Kacperka jest tragedią, ale w pewnym sensie jest też darem. Pomimo tego co się stało, czuję że Bóg szczodrze nas obdarował. Boję się, że to wszystko może zostać mi zabrane w każdej sekundzie.

Dopiero co, byłam świadkiem tego jak rozsypało się życie mojej koleżanki. W przeciągu miesiąca, dwóch, szczęśliwe i spokojne życie zamieniło się w ruinę. Nie miejsce tu jednak na takie opisy.

Gdzieś tam, pomimo tego co nas spotkało, po prawie trzech latach walki z koszmarem i codziennemu przyglądaniu się cierpieniom swojego dziecka mogę jednak powiedzieć, że jesteśmy w znacznym stopniu szczęśliwą rodziną.

I to jest dobra wiadomość dla każdego z Was. Takie rzeczy są jednak możliwe.
Więc kiedy przyjdzie na Was jakaś ciężka próba to przypomnijcie sobie co powiedziałam.

Buźka.

sobota, 22 listopada 2008

Siedziałam sobie dziś rano na łóżku Kacperka karmiąc go kanapką z masłem migdałowym i zupełnie bezmyślnie powiedziałam, ot tak, w powietrze: "Kacper przynieś Szklaną Górę to poczytamy." Wstał, podszedł do kosza z książkami i wygrzebał z niego Szklaną Górę. Oniemiałam. Podał mi i czytałam, a on słuchał.

Rozumienie znacznie poszło do przodu. To co stało się rano jest dla mnie zupełnym zaskoczeniem. To bardzo trudne jak na jego możliwości.

Od jakiegoś tygodnia też wyraźnie zaczął wokalizować. Słyszę wiele sylab. Najróżniejszych. Umie powiedzieć "nie" (jednak tylko w sytuacjach sprzeciwu) i coś na kształt "daj", ale rozmyte i niewyraźne.
Ze szkoły donieśli, że idzie mu teraz lepiej, nauczył się pedałować na trójkołowym rowerku i kopać piłkę. W domu też jest grzeczny.

Mamy teraz remont kuchni. Mieszkanie które wynajęliśmy jest o niebo lepsze od poprzedniego, jednak kuchnia była tu fatalna. Piotrek wszystko przerabia. Będzie cud, miód i orzeszki. To prezent dla mnie.

Więc, jak widać, wciąż żyjemy na walizkach, w kartonach, gruzie, pyle itp. Mam nadzieję, że do Święta Dziękczynienia uporamy się ze wszystkim. A to już najbliższy czwartek.

Już czuję ten zapach pieczonego indyka...

piątek, 21 listopada 2008

Pasożyty w mózgu

To tak apropos mojego dawnego posta o robakach. Jak widać takie rzeczy dzieją się naprawdę. Poczytajcie

niedziela, 9 listopada 2008

Przerwa

Ogłaszam kilkudniową przerwę - wysiadł nam twardy dysk w komputerze, w poniedziałek znajomy zabiera komputer na kilka dni, a ja korzystam z tzw. tymczasówki, aby Was o tym powiadomić. papa

środa, 5 listopada 2008

Ucieczka

Pojechaliśmy na zakupy do K'martu. Sklep wielki obszarowo. Jakoś tak nas zaćmiło, że nie ma sensu brać wózka, bo i tak przyjechaliśmy kupić tylko lekkie rolety. Chłopaki biegały, trudno było ich upilnować, więc rozdzieliłam zadania. Mówię do Piotrka: "Ty patrzysz na Kacpra, ja na Kamila". Nie upłynęło chyba nawet dwie minuty jak zagadalismy się przy roletach i obaj chłopcy zniknęli. Zaczęliśmy sie nerwowo rozglądać, wołac ich, szukać. Gyś znalazł sie szybko, wrócił na nasze wołanie.

Nie mogliśmy jednak nigdzie znaleźć Kacperka. Nie pomagało wołanie, coraz głośniejsze i nasze bieganie po całym sklepie (a obszar był konkretny). W końcu, gdy bezowocne poszukiwania trwały już jakieś pięc minut, podleciałam do pierwszej z brzegu kasjerki i zapytałam komu można zgłosić zaginięcie dziecka. Ona się przeraziła, rzuciła kasę i pobiegła do menagera.

Polecili mi iść na bramki, którymi wychodzi się ze sklepu, uczulić obsługę aby nie wypuścili Kacpra ani samego, ani z nikim obcym. Menager zebrał dane Kacperka, powiedziałam mu również, że Kacper jest chory, że ma autyzm i nie będzie się komunikował. Menager ogłosił alarm przez megafon i cały sklep szukał dziecka.

Ja byłam dziwnie spokojna. To nie pierwszy taki numer. Przerabialismy gorsze. Mamy już nawet opracowany system w jaki sposób go szukać, tym razem nie miał on jednak zastosowania.
Trwało mniej więcej 15 minut, gdy zawolano mnie, że Kacperek sie znalazł. Był schowany na półkach pomiędzy sprzętem elektronicznym. Nic dziwnego, że nikt go nie mógł znaleźć.

Panie z działu elektronicznego, gdy zobaczyły mnie że nadchodzę, rzucily się wszystkie z lamentem :"Proszę go tylko nie bić! On nie rozumie." Oczywiście, że nie rozumie. Nie zrozumiałby też sensu bicia. Nie. Na pewno bym go nie uderzyła.

Kacper oczywiście śmial mi sie prosto w twarz, rzecz której nie moge scierpieć ilekroć coś przeskrobie i wg mnie powinien wykazać skruchę. Zawsze tak robi, myślę więc że to musi być forma śmiechu ze zdenerwowania. Nie wygląda to jednak na nerwy.

Złapałam go za rękę, najprościej jak potrafię wytłumaczyłam co zrobił, ale nie sądzę, aby mnie zrozumiał. Popędziliśmy na poszukiwania Piotrka, który wyszedł ze sklepu szukac Kacpra w innym mallu.

Tata się jednak nie powstrzymał i wytargał go za ucho.

Uff... to był kolejny raz...

wtorek, 4 listopada 2008

Przeprowadzka

Jesteśmy po przeprowadzce. Hmm...po? Jeszcze długo nie odważę się użyć słowa "po"...

Grunt, że można sobie wreszcie utorować drogę slalomem, pomiędzy pudłami i workami pełnymi naszego dobytku. Mieszkanie jest większe, cieplejsze, z miejscem parkingowym, więc odpadnie codzienne jeżdżenie w kółko przez godzinę w poszukiwaniu parkingu. To duży plus.

Jakoś trudniej mi uchwycić to, co dzieje się z Kacperkiem. Niby jest lepszy, ale gdyby ktoś mnie zapytał co się zmieniło, nie umiałabym odpowiedzieć. Coraz wyraźniej wyłania się pewna cecha jego charakteru, widzimy jego opiekuńczość w stosunku do Gysia (Kamilka). Kacper potrafi np. zareagować gdy Gyś rozlewa mleko chlapiąc butelka na wszystkie strony, podchodzi do niego, wyciera mu pobrudzona buzię, zabiera butelkę i odkłada w miejsce niedostępne. Dzieje się to nawet w momentach kiedy nikt go o nic takiego nie prosi. Zresztą, gdybyśmy prosili, pewnie by nie zrozumiał tak jak trzeba. Wie sam z siebie, z obserwacji.

Jelita Kacperka są w bardzo dobrym stanie już od jakiegoś czasu. SCD spisała się pod tym względem na medal. Dopiero w Wigilię będzie rok odkąd rozpoczęliśmy dietę, a po chorobie Kacperka nie ma śladu. Oczywiście nie wiem jaka byłaby reakcja na węglowodany złożone. Nie zamierzam w najbliższym czasie tego sprawdzać. Na diecie będzie na pewno do czasu wyjazdu do Brazylii.

W związku z tym postępem przestałam się kurczowo trzymać etapów diety. Kacper świetnie toleruje sporo surowych owoców, które są etapem czwartym. Usystematyzuję to wkrótce, opisze etap IV, aby na blogu znalazł się komplet wiedzy potrzebnej do pełnego przeprowadzenia SCD.

Musicie jednak poczekać na moja wenę, bo ta ostatnio całkowicie mnie opuściła, jak zreszta widać na blogu...

Zrobiłam dzisiaj nowe placki dla Kacpra. Zdjęcie wkleję jak odnajdę kabel USB w jednym z tysiąca pudeł walających się po domu. Proszę bardzo:

CUKINIOWY OMLET (Etap 3) 
- bez cebuli i przy podgotowaniu papryki i cukinii będzie to etap 2



2 jajka

średniej wielkości cukinia
pól cebuli
ćwierć papryki
sól, pieprz

Cebulę i paprykę kroję w drobną kosteczkę, przysmażam na maśle klarowanym lub oleju kokosowym, Kiedy się zarumienią wlewam na nie uprzednio startą  (na dużych oczkach) i porządnie odciśniętą cukinię, wymieszaną z 2 ubitymi jajkami, solą i pieprzem. Smażę jak omlet, po czym przewracam na drugą stronę i podsmażam jeszcze chwilkę. Smaczne. Pożywne. Ja używam małej patelni z nieprzywierającym dnem i omlet  wychodzi gruby na ponad centymetr. Smaży się długo na wolnym ogniu. Zobaczcie:


niedziela, 19 października 2008

6- tygodniowy Jaś zmarł po szczepionce

Przeczytajcie koniecznie!

Ciasto kokosowo - marchewkowe


Przedstawiam Wam lekko zmodyfikowany przepis (oryginał ze strony Pecanbread) na mniamniuśne ciasto.

Voila!

CIASTO KOKOSOWO-MARCHEWKOWE (etap 3)

1 szkl startej surowej marchewki
3/4 szkl niesłodzonych wiórek kokosowych

6 jajek
1 szkl mąki migdałowej lub zmielonych orzechów nerkowca (lub migdałów)

3/4 szkl miodu

1 łyżeczka SCD ekstraktu z wanilii


1. W misce zmieszać marchewkę, kokos, miód i wanilię

2. Rozdzielić jajka, żółtka ubić do konsystencji kremu
3. Ubite żółtka połączyć ze składnikami z punktu 1 i odłożyć do lodówki na co najmniej godzinę lub do czasu aż płyny się wchłoną

4. Dodać mąkę migdałową i wymieszać

5. Ubić białka z odrobiną soli

6. Połączyć delikatnie pianę z białek z pozostałymi składnikami


Ja piekłam ciasto w żaroodpornym naczyniu wyłożonym pergaminem. Nie wiem czy pergamin jest tu konieczny, ale wolałam nie ryzykować.

7. Wkładamy ciasto do rozgrzanego do temp. 220 C piekarnika na 10 minut, po czym redukujemy temp do 180C i pieczemy dodatkowe 20-30 minut lub do czasu, aż ciasto zacznie odstawać od brzegów brytfanny
8. Studzić na ruszcie







środa, 15 października 2008

Casa de dom Inatio

Tak wygląda miejsce dokąd mamy pojechać.

Brazylia, Abadiania: http://www.photoshow.com/watch/FA5vN9QI

sobota, 11 października 2008

Indycze lub wołowe klopsy


Zrobiłam je dzisiaj Kacperkowi. Bardzo szybki przepis, prosty i pyszny. Polecam:

1/2 kg mielonej wołowiny lub indyka
1/2 szkl mąki orzechowej
sól, pieprz, czosnek do smaku
1 jajko

wszystkie składniki mieszamy w malakserze na gładko. Brytfannę wykładamy folia aluminiową, rozgrzewamy piekarnik do 190 C i pieczemy około 20-30 minut. Smakują wybornie z SCD ketchupem.

UWAGA: ze względu na mąkę orzechową jest to etap 3 diety!



Powrót z Rhinebeck



In 1978 I established The Casa de Dom Ignacio upon this blessed land of Abadiania, the sacred ground where God placed me to fulfill my mission. I do not heal anyone. The one who heals is God, who in His infinite goodness allows the Entities to use me as a tool, providing healing and consolation to my brothers and sisters. I am truly only an instrument in His Divine hands.

Having been a gem miner I have learned that in order for a precious stone to show its true beauty, it must first suffer the process of refinement, likewise, each child, a rare diamond of creation, must be polished in order to realize their superior destination.

Great suffering is generated as a consequence of the world going through great transformation. In the midst of this the ability to sustain our lives and strengths must resides in our trust in the Supreme Being who is God.

Finally, I leave you with the words of Christ in the Gospel of John (Ch. 15V. 12);
"This is my commandment: Love one another as I have loved you"

Joao Teixeira de Faria (Jan od Boga)


***

Jestem. Żyję. Mamy się dobrze.

Przepraszam, wiem, że czekaliście na wieści, ale miałam 8-dniowy zakaz oglądania telewizji, pracy przy komputerze, czytania i pisania, który obowiązywał mnie po duchowej operacji jaką wykonał na mnie Jan od Boga.

Zupełnie nie wiem jak to wszystko ubrać w słowa. Cokolwiek napiszę, to nie będzie to brzmiało tak, aby mi się podobało.

Przeżyliśmy coś niepowtarzalnego. Jedynego w swoim rodzaju. Nie ma sensu, abym opisywała Wam krok po kroku, co działo się w trakcie owych czterech dni. Dni które nami wstrząsnęły, wywróciły dotychczasowe myślenie i dały nadzieję.

Kacperek wrócił taki sam jak tam pojechał. Nic to.

Natychmiastowe uzdrowienia zdarzają się tam niezwykle rzadko. Ogromna ich większość dzieje się na przestrzeni czasu. Zazwyczaj miesięcy, ale bywa że i kilku lat. Bywa że trzeba do Brazylii udać się wielokrotnie.

Jan od Boga powiedział nam, że musimy przywieźć tam Kacperka. Pojedziemy w przyszłym roku, wcześniej nie zdążymy pozamykać tu naszych wszystkich spraw - nie ma żadnych szans.

Plan jest taki, że nie wracamy do Polski. Jedziemy do Brazylii i będziemy przebywać w Abadiania tak dugo, aż Kacperek wyzdrowieje. Mamy obietnicę. Nie mamy żadnych wątpliwości co do słuszności tej decyzji, bo widzieliśmy i przeżyliśmy takie rzeczy, które wymagają myślenia out of the box, jak to ładnie wyraziła jedna z prowadzących imprezę osób.

Spotkaliśmy uzdrowionych ludzi, rozmawialiśmy z takimi, którzy mają w rodzinach uzdrowione przez JOB osoby. Słuchaliśmy wielu opowieści. Cztery dni minęły na medytacji i modlitwie.

Kacper był poddany dwóm duchowym operacjom, ja jednej. Byliśmy też wystawieni na działanie silnej energii w Current Room. Dwukrotnie otrzymaliśmy nakaz przyjazdu do Brazylii. Dostaliśmy też zapewnienie, że Kamilek zostanie uleczony z choroby jelit. Trzeba czekać.

Czekajcie jednak spokojnie. Obiecuję, że poznacie koniec tej historii jakkolwiek się potoczy.

Wiele spraw pominęłam w tym opisie. Nie chcę sprawiać wrażenia sensacji czy czegoś w tym rodzaju. Gdyby ktoś z Was potrzebował bliższych wskazówek ze względu na chorobę bliskiej osoby, piszcie na maila.

Czyta mnie między innymi Kasia, która również była na tym spotkaniu. Jeślibyś miała ochotę Kasiu podzielić się swoimi wrażeniami napisz proszę komentarz. Napewno wzbogaci to co ja napisałam.

Sporadycznie zagląda tu też moja kochana Moniczka. Byłaś tam z nami. Napiszesz coś w komentarzach?



Jestem z powrotem.

Mamy swoje światełko w tunelu:)


Na koniec dodaję jeszcze link do zdjęć z identycznej imprezy, która odbyła się w tym samym miejscu rok wcześniej. Tym razem było identycznie, z wyjątkiem pogody - tonęliśmy w błocie i często mżało. Było chłodno.



poniedziałek, 29 września 2008

Nadeszło

Kochani wyjeżdżamy nocą. Bądźcie z nami przez te cztery dni. Pamiętajcie i postarajcie sie wierzyć, że to może się stać.

Rano spotkamy Jana od Boga. Będziemy z nim do czwartku.

Wierzcie. Proszę.

wtorek, 23 września 2008

Sprawa się wyjaśniła

:))))))))))


To nie autyzm. Ufff...

Gysia bolało gardło. Wiemy, bo teraz Piotrek ma tą infekcję i ledwo sobie z nią radzi. Kamilek wciąz narzeka, ale psikanie tantum verde uśmierza mu ból.

Tak jak napisałam ostatnio, rzeczywiście dałam mu paracetamol na sen i cała noc minęła bez jednego kwęknięcia. Wiedziałam już, że płacze z bólu. Potem tylko po infekcji Piotrka domyśliłam się, że to nie zęby, a gardło. Zresztą czwórki dalej się nie przebiły, a noce sa już spokojne.

Bardzo się cieszę:)

piątek, 19 września 2008

Kolejna przepłakana noc


Dzisiejsza noc była jeszcze gorsza, bo cyrki zaczęły się nie o 23-ej, a już o 21.30 Kamilek wrzeszczał tak, ze aż stracił głos.

Zaobserwowałam jednak, że ma wyraźną niechęć do położenia się, nawet nie chce zbliżyć się do łóżka. Do nas nie chce podejść z prostej przyczyny - boi się że będziemy go usypiać. Mam wrażenie że opanował go jakiś ogólny strach przed nocą, ciemnościami, spaniem.

Wychodzą też jednocześnie 3 czwórki. Widać już ich białe szpice pod dziąsłami.

Wczoraj dałam mu kacperkowy Zantac na zgagę, myśląc że być może ma te same problemy co jego brat, ale nic to nie zmieniło. Ten trop odpada. Dzisiaj planuję złamać swoje zasady i podać mu przeciwbólowy czopek na próbę. Jeżeli to zęby, to powinien spać po nim spokojniej. No nic. Będę szukać, eksperymentować, aż wyłapię co się dzieje.

W ciągu dnia obserwuję go bardzo uważnie i widzę że w rozwoju posuwa się wciąż do przodu.
Kacperek już się cofał na tym etapie. Naśladowanie jest świetne, zaczynam widzieć pracę wyobraźni. Testuję go cały dzień, na najróżniejsze sposoby i zachowań autystycznych, dzięki Bogu, nie widzę.

Biedny Kacperek wcale nie może przez to wszystko spać. Mam nadzieję, że chociaż dosypia cokolwiek w autobusie, którym jeździ do szkoły.


czwartek, 18 września 2008

Schiza

Zaczęło się w ostatnią sobotę, chociaż wcześniej, w poprzednim tygodniu było kilka identycznych, ale bardzo krótkich epizodów.

W sobotę poszliśmy do znajomych sąsiadów. Dzieci spały, ale byliśmy na przeciwko, to samo piętro, drzwi otwarte, a ja ciągle chodziłam sprawdzać czy jest OK.

W pewnym momencie usłyszeliśmy wrzask. Gdy przybiegłam do domu, Kacper był w naszym łóżku, Gyś stał w łóżeczku, obaj zanosili się płaczem. Z początku sądziłam, że Kacperek obudził się, aby przejść do naszego łóżka - jak co noc - i kiedy nas nie zastał zaczął płakać i obudził tym Kamilka.

Teraz jednak myślę, że musiało być na odwrót. Kamil obudził się z wrzaskiem i tym sprowokował Kacperka do płaczu.

Od soboty jest już tak co noc. Po 23-ej następuje okropny wrzask, Kamil staje w łóżeczku, nie pomaga nic, smoczek, mleczko. Gdy go tulę uspokaja się na moment, ale zaraz zaczyna wrzeszczeć znowu i odpycha mnie. Chce chodzić po domu chociaż jest ciemno, nie pozwala się dotykać. Nie pomaga tulenie, masowanie brzuszka, żel na zęby, śpiewanie - nic.

Pomaga jedynie bajka. Gdy włączymy na jego twarzy nagle pojawia się uśmiech, leży spokojnie i ogląda zadowolony.

Nie sądzę więc że to ból.

Przeraża mnie ta sytuacja, bo podobnie było z Kacperkiem kiedy zaczynał się autyzm.

Na dodatek od soboty Kamil wlepia też wzrok we wszystkie bajki w telewizji, przedkłada to nad zabawę. Kupy gwałtownie się pogorszyły, a on na spacerach nie chce chodzić już na piechotę. Tak było z Kacperkiem. Jestem przerażona. To uczucie jest nie do opisania.

Dotarło do mnie dopiero po dzisiejszej nocy. Uderzyło z całą siłą.

środa, 17 września 2008

:)

Przyznaję się bez bicia, że opadł mi zapał do pisania. Zresztą z pewnością zauważyliście to sami.

Może to chwilowe...
... mam nadzieję że tak.

Kacperek bardzo wygrzeczniał. Można nawet powiedzieć, że jest teraz dzieckiem idealnym pod względem posłuszeństwa. Ma stale dobry humor i wszystko gra. Uwielbia szkołę. Znowu uwielbia książeczki (ostatnio było w tym temacie chwilowe załamanie).

Zdecydowałam się zakończyć podawanie tej resztki leków i suplementów, na których jeszcze go trzymałam. Multiwitamina SCD, Pentasa i Zantac. Zobaczymy czy cokolwiek się zmieni. Witamina jest całkowicie bezpieczna, ale dwa pozostałe leki (pierwszy na jelita, drugi na zgagę) z pewnością zawierają nielegalne składniki.

Pamiętam, że największy progres w rozwoju Kacperka nastąpił na samym początku diety. Kiedy nie zażywał nic, a ja pilnowałam z aptekarską dokładnością, aby nawet odrobinka niedozwolonego produktu nie dostała się w jego ręce (czyt. usta).

Ciągle daję mu też do picia po łyczku wina Matki Bożej Gidelskiej, a to już z pewnością jest wielkie NIE! NIE! NIE! - cukier.
Przecież jeżeli ma zdarzyć się cudowne uzdrowienie, to zdarzy się niezależnie od tego czy Kacperek wino pije, czy tylko jest nim nacierany.

Wiecie? Wierzę, że to się stanie. Kacper z roku na rok jest coraz lepszy. Ostatnio patrzę optymistycznie na to wszystko.

Zbliża się też nasz wyjazd do Jana od Boga. Jeszcze tylko dwa tygodnie.
Mam do Was wszystkich prośbę. Jego moc działania jest tym większa im bardziej się w to wierzy. Proszę więc Was wszystkich o to, abyście pamiętali o nas w ciągu tych czterech dni - dwa ostatnie września i dwa pierwsze października (29 wrz- 2 paź) - i uwierzyli, że to może się stać.

Że Kacperek może wrócić stamtąd zdrowy.


środa, 10 września 2008

Po przerwie

Popijam Margaritkę i tak sobie myślę, że mocno się mój blog zakurzył. Znowu moją uwagę przyciągnęły inne sprawy, których istnienie przemilczę tutaj. Zupełnie nie na temat.

Skończyły się wakacje. Dzięki Bogu. Jeszcze w jednym z ostatnich postów pisałam przecież, że mam dużą pobłażliwość dla tego co wyprawiają moje dzieci i wszystkiemu przyglądam się z cierpliwością.

Już nie.

Mam duży żal do siebie, że już nie. Trzy tygodnie potrafiły sprawić, że z opanowanej matki przeistoczyłam się w wybuchającą o byle co jędzę.

Kamilek wszedł w okres,w którym zaczął odczuwać złość. Jeszcze nie potrafi sobie poradzić z tym uczuciem. Efekt jest taki, że średnio co minutę wybucha wrzaskiem, tupaniem nogami, kładzeniem się na ziemi i ogólnie wyciem. Do tego wszystkiego ciągle bije Kacperka. Kacperek się nie broni, tylko płacze.

Wytrzymuję co najwyżej do południa. Potem przestaję nad sobą panować. Wieczorem, gdy Piotrek wraca z pracy, ubieram się i wychodzę z domu. Idę gdziekolwiek, plączę się po mieście, aż nie odzyskam równowagi.

No...tak było przez trzy tygodnie. Teraz już zaczęła się szkoła i znowu się uspokajam. Ślad jednak pozostał. Wystarczy byle co, krótkie wycie jednego czy drugiego, a mi już puszczają nerwy.

Bardzo się za to nie lubię. Muszę opracować sobie jakąś metodę na powrót do dawnej siebie. Macie jakieś rady?

***

Kacperek jest znowu gorszy. Nie wiem czy stracił ponownie wszystkie zainteresowania, czy po prostu znudził się rysowaniem i książeczkami. Bawi się już mniej. Więcej leży na łóżku i skacze po nim. Na szczęście jest grzeczny. Jak pisałam wyżej płacze tylko gdy Kamilek go bije. Słabo rozumie, nie ma czym się chwalić...

Byliśmy na chrzcinach gdzie w tej samej sali odbywało się czyjeś wesele. Zachowywał się tam jak normalne, zdrowe dziecko. Miło było popatrzeć.

Kochane są te nasze bączki. Muszę tylko mieć możliwość popatrzeć na to trochę z dystansu. Gdzieś wyjść bez nich. W poniedziałek idę na koncert Celine Dion. SAMA. Zupełnie przypadkowo się trafiło, bo znajomi zadzwonili, ze maja jeden wolny bilet i Piotrek zaproponował abym poszła. Nie jestem jakąś specjalną fanką tej pani, ale nigdy nie byłam na koncercie z prawdziwego zdarzenia więc chętnie zobaczę.

sobota, 23 sierpnia 2008

Poranek na łące

Wczoraj wzięłam samochód i pojechałam z chłopcami do parku, który trochę oddalony jest od naszego domu. Było przyjemnie. Wzięłam koc, książeczki, jedzenie i picie dla dzieci i pojechaliśmy. Okazało się, że Kacperek był zachwycony, mógłby siedzieć na tym kocu do wieczora i słuchać jak mu czytam.
Niestety Gysiu wytrzymał tylko 15 minut i już chciał biec w kierunku huśtawek, więc musiałam zwijać manatki ku ogromnemu niezadowoleniu Kacperka i resztę czasu spędziliśmy już mniej przyjemnie, bo jeden ciągnął w kierunku łąki, a drugi w kierunku drabinek.

Nie rozdwoję się.

Pomyślałam, że teraz wyjście z Kacperkiem mogłoby być już całkiem przyjemne gdybyśmy byli sami. Dawniej taka opcja nie wchodziła w grę. Tak było:











piątek, 22 sierpnia 2008

Cykada


Dokładnie taki oto przyjemniaczek wpadl mi dzisiaj do pokoju, a najgorsze było to, że Piotrka nie było w domu. Myślałam że dostanę zawału serca. Miał z pewnością ponad 10 cm. Od dziś będę już zawsze pilnować aby siatki w oknach były zasunięte...



Na szczęście siedziała tylko na firance więc wystarczyło strzepnąć za okno.

Nogi miałam jak z waty.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Bronx Zoo



W ramach tego, że nigdzie nie wyjeżdżamy tego lata, a Kacperek przecież ma wakacje, wybraliśmy się dzisiaj do zoo.

Byłam już tam trzeci raz, więc nic mnie nie zdziwiło, ale Piotrek był po raz pierwszy i wyszedł zawiedziony.
Zoo ma ogromną przestrzeń. Dla zwierząt są to bardzo dobre warunki. Jednak każdy kij ma dwa końce. Przekłada się to na to, że zwierząt prawie nie widać.
Lwa można było zobaczyć w ilości sztuk 1 z odległości ok. 50 metrów. Lew nie był tu żadnym wyjątkiem.

Zoo jest według mnie fatalnie oznakowane. Usytuowane nad Bronx River w czymś co zapewne kiedyś było lasem, a teraz jest jego nikłą pozostałością.
Imponuje ekspozycja goryli z Kongo, a poza tym raczej niewiele. Według mapy i opisu zoo ma dużą ilość gatunków do zaprezentowania, jednak nie jest się w stanie odwiedzić wszystkich ekspozycji w ciągu jednej wizyty.

Człowiek wraca kompletnie padnięty i nie do końca zadowolony, bo widział niewiele, umęczyło go stanie w kolejkach i szukanie źle oznakowanej drogi oraz przepychanie się przez tysiące (dosłownie) wizytujących.

A jak chłopaki? Gyś już przy pierwszych żyrafach dostał opadu szczeny i zaniemówił na dobre, do końca pobytu zdołał jedynie bez przerwy wszystko pokazywać palcem i zapomnieć o obowiązkowej południowej drzemce. Jeżdżąc zaś na Bug Carousel na zmianę cieszył się i popłakiwał ze strachu.

Kacperek zaś gorzej. Nie spodziewałam się wiele, no tak...
Jeżeli zwierzę było dość duże to rzucał na nie jednosekundowe spojrzenie po czym odwracał wzrok i już go nie interesowało. Na małe nie zwracał żadnej uwagi.
Spodobała mu się jazda kolejką na szynie zawieszonej nad wybiegami. Chodziło jednak o kolejkę, a nie o zwierzęta. Widać było, że przeszkadza mu tłum ludzi i kiedy Piotrek zabrał go do męskiej toalety Kacper dostał prawdziwej histerii.

Wbrew temu co się spodziewacie histeria była spowodowana tym, że odchodzą ode mnie.

Ostatnio pojawiła się jakaś totalna obsesja na moim punkcie. W domu chodzi ciągle za mną, zasypia tylko ze mną po godzinnym smyraniu mnie po ciele (pisałam o tym w poście Dotyk), nie mogę zamknąć się w łazience, bo natychmiast słyszy dźwięk z drugiego końca mieszkania i przybiega z płaczem (płacz to mało powiedziane), dziś już nawet nie chciał zejść sam ze schodów tylko musiał czekać na mnie i trzymać mnie za rękę. Wykończę się przez to.

Także jak widzicie reakcje Kacperka w zoo niczym nas nie zaskoczyły. Nie wiem nawet czy ten dzień sprawił mu przyjemność, choc patrząc na zdjęcia mozna by wyciągnąc odmienny wniosek:

















sobota, 16 sierpnia 2008

Kamilek nie pozwala mi się nudzić



Święta prawda z tym, że jeżeli dziecko jest zbyt cicho to jest to co najmniej podejrzane. W przypadku Kamilka sprawdza się to w zasadzie w 100%.
Kacperek nie był taki. Już w tym wieku było widać pewne drobne problemy, nie mówiąc o kilku zmianach neurologicznych.

Dlatego mam dla Kamilka (dla Kacperka oczywiście też) ogromną pobłażliwość:)) Udaję tylko, że się gniewam, a w duszy cieszę się jak dziki osioł.

Nawet jeśli trzeba się potem urobić:)


piątek, 15 sierpnia 2008

D ... U ... M... A...


Dzisiaj na forum DI weszłam sobie na wątek, w którym było przekierowanie do tej strony. Urywek z programu "Mam talent"

Nic chyba nie wprawia mnie w równie wielki smutek i żal jak widok dzieci, które odnoszą sukcesy.


Co prawda dawno to już było, ale na Dzień Matki, w kościele podczas Mszy Św. zorganizowano występ dzieci. Ksiądz poprosił wszystkie dzieci z kościoła na środek, razem do tych z chórku. Stały na środku i śpiewały dla mam jak bardzo je kochają. Kacperek siedział z nami w ławce. Jako jeden z niewielu.

Wyłam.

Nie z zachwytu.


W Nowym Jorku popularna jest taka naklejka na samochód "My child is the best student of the month". Kiedy jedziemy za takim samochodem zawsze mam łzy na końcu nosa i dopowiadam sobie, że chciałabym pokazać im naklejkę na moim samochodzie "My child is sick". "My child doesn't communicate" czy coś w tym stylu.

Gdy człowiek popatrzy na świat z perspektywy rodzica chorego dziecka, widać że duma może nieść ze sobą zło...

Wcale się nie spodziewam, że zrozumiecie mojego dzisiejszego posta. Pewnie jest trudno, spoglądając z innej perspektywy.

Ja inaczej patrzę na świat.





















czwartek, 14 sierpnia 2008

Nowa szefowa daje popalić

Wyjaśniło się - nie mamy telewizji, bo nowa właścicielka poodłączała kable w piwnicy. Udaje, że nie wie o co chodzi. Wszystko wskazuje na to, że jest to działanie celowe. Ona jest osobą inteligentną i cwaną. Przy tym wszystkim złośliwą.

Niestety ostatnio spotykaja nas same ludzkie niegodziwości - zauważyliście? Zaczęło się chyba od tego telefonu...

Nasz poprzedni właściciel zadzwonił dzisiaj do Piotrka i ostrzegł go, abyśmy założyli sobie jak najszybciej internet na swoje nazwisko, bo ten który mieliśmy dotychczasowo (ich własność, dzielona na trzy mieszkania - oczywiście płaciliśmy za to) lada moment przestaje działać, jako że ona go do niczego nie potrzebuje i pewnie odłączy.

Nie zdziwcie się, że mnie nie ma ani tutaj ani na forum DI jeżeli zamilkne na kilka dni - będziecie wiedzieć o co chodzi.

wtorek, 12 sierpnia 2008

Wakacje

Rozpoczęły się wakacje. W poniedziałek był ostatni dzień szkoły letniej.

Już mi się dały trochę we znaki, bo akurat tak wypadło, że Piotrek pracował dziś do 22ej. Zabrałam chłopców na spacer. Jak wiecie, nie lubię chodzić z Kacperkiem na place zabaw, przez te wszystkie niemiłe i głupie komentarze jakich co poniektórzy sobie nie szczędzą. Przykre to.

Trochę niewykonalne będzie trzymać się od nich z daleka przez resztę wakacji, trudno będę musiała przełykać tą odrobine goryczy.

Zabrałam chłopców dzisiaj do sklepu zoologicznego, oglądali rybki, Kamilek był zachwycony, Kacperek mniej. Zobaczyli Arę, była olbrzymia i niebieska. Trochę agresywna. Pojeździli też trochę na automatach na pieniążki, ale kiedy skończyły się atrakcje Kacper zaczął marudzić i w atmosferze jojczenia i zawodzenia szliśmy dalej. Gdy tylko wychodzi z domu nabiera negatywnego stosunku do całego świata. Doprawdy irytujące jest to jak narzeka na przyjemny przecież spacer, gdzie można pooglądać tyle ciekawych rzeczy wokół.

Ja też nie mogę iść spokojnie i odpoczywać, bo nawet gdy w danym momencie nie marudzi to czekam kiedy tylko zacznie.

Na dobitkę nie ma znowu telewizji, a to bardzo utrudnia wytrzymanie z nim w domu. Nie ma co się oszukiwać. Kacperek ma dobry humor tylko wtedy gdy dzień ułoży się pod niego. Jeżeli cokolwiek przebiega nie po jego myśli to marudzi, płacze i to jest tak denerwujące, że zazwyczaj ustępujemy...

Dostaliśmy wypowiedzenie mieszkania z końcem września. Bardzo nam to nie pasuje, bo dopiero po rozmowie z nową właścicielką uświadomiliśmy sobie, że ta data pokrywa się z naszym wyjazdem do Rhineback do Jana od Boga. Dwa ostatnie dni września i dwa pierwsze października nie ma nas w Nowym Jorku. Jak więc mamy się wyprowadzić??

Piotrek zdecydował, że nie ruszamy się stąd do 1 listopada. Tak, tylko że to oznacza kłopoty ze strony nowej pani na włościach...

niedziela, 10 sierpnia 2008

Incydent

Aż mną trzęsie.

Bylismy na spacerze. Całą rodziną. Przechodząc zobaczyliśmy na jednej z ulic coś w rodzaju festynu. Były rozłożone takie wielkie dmuchane zjezdżalnie dla dzieci, wiecie, takie na 15 metrów wysokości z drabinkami itp. Postanowiliśmy wstąpić, aby Kacperek trochę po tym pobiegał. Byłam przygotowana, że trzeba będzie zapłacić. Okazało się, że nie ma żadnych opłat, każdy wchodzi jak chce, więc zdjęłam buty Kacperkowi i puściłam go. Przyglądaliśmy się z chodnika jak Kacperek się bawił. Piotrek trzymał Gysia na barana.

W pewnym momencie zauważyłam, że jakaś baba szarpie Kacperka. Coś do niego krzyczy i kiedy on nie reaguje, ona szarpie go za koszulkę i wrzeszczy. Nawet nie miałam czasu krzyknąć na Piotrka. Zagotowało mnie w pół sekundy i poleciałam do baby.

Awantura. Usiłowałam dowiedzieć się co się stało, ale gdy zobaczyłam jej agresję, to we mnie wstapiło to samo. Zawrzałam. Baba zobaczyła Piotrka i z pełną agresją pognała do niego. Zaczęła go wyzywać, wrzeszczeć, że to jest prywatna impreza i że mamy się wynosić.

Piotrek nie wiedział, że zamierzała się na Kacperka, więc na początku starał się być z nią grzeczny. Ja dobiegłam, mówię mu po angielsku: nie rozmawiaj z nią, ona jest kompletnie pijana, nie warto. Ona zaś jak to usłyszała to wystartowała do mnie. Rozłożyła szeroko ręce, tak trochę za siebie, przytknęła swój nochal niemalże do mojego nosa i wrzeszczy mi prosto w twarz.

Tylko czekam kiedy mnie uderzy. Wiedzialam, że to jest kwestia czasu. Narastała we mnie coraz większa agresja. Miałam w nosie swoje obcasy i sukienkę. Przed oczami widziałam tylko scenę, w której szarpie Kacperka. W momencie kiedy powiedziała " get the fuck off the street", a ja jej na to "fuck yourself" wiedziałam już że cios padnie. Popchnęła mnie ile tylko miała siły, no więc ja ją też. Na to Piotrek , wciąż z Gysiem na barana, odepchnął ją ode mnie. Na to wszystko przyleciał mąż tej baby i zaczęli się przepychać z Piotrkiem. Tamten krzyknął, żeby Piotrek odwalił się od jego żony, a Piotrek na to, żeby sobie w takim razie żony pilnował. Baba doskoczyła do nich i oni oboje na Piotrka z dzieckiem na ramionach. Doskoczyli ludzie i rozgonili towarzystwo. Piotrek zaczął dzwonić na policję.

Przyszła jakaś znajoma tamtej baby i zaczęła nas przepraszać, że to faktycznie jest impreza zamknięta, że tamta była wypita, żeby nie dzwonić na policję. Powiedzieliśmy, że powinni imprezę oznakować jako zamkniętą. Takie rzeczy muszą być wiadome.

Poszliśmy stamtąd . Nie warto. Uff

Dawno się tak nie wsciekłam. Kacperek był przestraszony, a kiedy ona mnie popchnęła zaczał płakać.

***

Dodam jeszcze, że Kacperek przestal robic "jjjjiiiii". Językiem wciąż się bawi, ale już trochę mniej.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

:)

Kamilek pierwszy raz dzisiaj mnie pocałował:)) Ale fajnie:))

niedziela, 3 sierpnia 2008

Żeby nie było zbyt nudno...

Właściciele domu, w którym mieszkamy uzyskali wreszcie rozwód, po trzech latach walki. Skutkuje to tym, że dotychczas mieszkał tu on (on był postacia pozytywną), a teraz się zamieniają domami i już w przyszłym tygodniu wprowadza się ona - jędza. Zażyczyła sobie, że chce mieć dom pusty.

Fora ze dwora!

Tą wspaniałą wiadomość mamy oficjalnie otrzymać zaraz po jej wprowadzeniu się, na razie dowiedzieliśmy się tylko nieoficjalnie od niego.

W ten przyjemny sobotni wieczór słucham sobie muzyczki i popijam nerwosol. Przez ostatnie kilka dni mam taki nastrój, że mam ochotę wszystkim tym...
Albo strzelić sobie w łeb.
Ostatnio jest ciągle pod górkę. Dzieci mnie denerwują, nie słuchają, wczoraj pomalowali ścianę w pokoju, non- stop któryś coś chce i wyją jeden przez drugiego. Dom wariatów. Mam ochotę uciec z dala od tego życia.




A to są skutki tego, że pozwoliliśmy rysować po podłodze...






wtorek, 29 lipca 2008

Raport z dzisiaj

Nie lubię pisać z reguły w tym tonie, ale jestem dzisiaj z siebie ogromnie dumna. Juhuu!

Załatwiłam pełne poparcie pediatry do zakazu szczepień Kacperka!!!!!!

Wystosowała osobne pismo do szkoły, że w pełni popiera i respektuje zalecenia dr Krigsmana i odracza Kacperkowi wszelkie szczepienia na okres roku, po tym okresie sprawa będzie do ponownego rozpatrzenia. Za rok jednak to mogą sobie wydawać zgody lub zakazy, co tam chcą, bo my się zwijamy do Polski.

Powiedziała też, że nie sądzi aby z takimi papierami szkoła robiła mi jeszcze problemy. Spakowałam oba pisma do plecaka Kacperka. Jutro je zawiezie. Trzymajcie kciuki. Będzie dobrze:)

Skończyliśmy intro. Kacperek wciąż bawi się językiem i zawodzi "jjjiiiii". Niestety. Po dokładnej analizie ostatniego miesiąca przychodzi mi do głowy jedna tylko myśl.

Motrin.

Motrin to ibuprofen. Dałam dwa razy, gdy gorączka Kacpra dochodziła do 40 st. To było jakieś dwa, trzy tygodnie temu. Nie pisałam o tym chyba. A może pisałam? Dostał gorączki na plaży, musieliśmy go nieść na rękach do samochodu, gorączkował jeszcze całą noc, a rano w poniedziałek był już zdrowy. Dwukrotnie podałam Motrin. Złamałam dietę SCD. Słyszałam wiele złego o ibuprofenie, ale jeszcze więcej złego słyszę o paracetamolu. Zdecydowałam się więc na ten pierwszy. Zaraz potem pojawił się język i "jjjiii". Można różnie obstawiać. Ja stawiam na to, że to nie był przypadek.

sobota, 26 lipca 2008

Znowu intro

Z Kacperkiem jest znowu coś nie tak. Znowu zaczał bawić się językiem (od jakiegoś tygodnia) i znowu woła przeciągłe "jjjiiiii" gdy jest podekscytowany.

Z językiem nie mieliśmy problemu od czasu operacji, natomiast wszelkie stymulacje głosowe zniknęły w pierwszym tygodniu na diecie SCD. Hmm....

Miał ostatnio kilka wpadek z węglowodanami, pierwsza była na roczku Kamilka (kawałek ziemniaka), a potem pojedyncze łyczki naszego soku itp. Mogło się nazbierać. Postanowiłam ostro zabrać się za problem, aby sprawa się nie rozwinęła.

Dzisiaj rozpoczęliśmy intro. Dwie pełne doby wystarczą. Mam nadzieję, że to rozwiąże problem. Jeżeli nie to klops.




A! Dodam jeszcze, że mam już zaświadczenie od Krigsmana, że ze względu na podwójną chorobę Kacperka (jelita i autyzm) należy odroczyć wszelkie szczepienia. Teraz tylko zobaczymy co na to szkoła.



czwartek, 24 lipca 2008

Czarna środa

Kacperek przywiózł w plecaku ze szkoły kopertę. Kiedy ją wyjmowałam tknęło mnie złe przeczucie...

Dostaliśmy wezwanie do zaszczepienia Kacperka w trybie natychmiastowym, pod groźbą wykluczenia z grona uczniów na następujące choroby: błonica, tężec, krztusiec, odra, świnka, różyczka, polio i HiB. Tak zwane booster shots czyli szczepienia przypominające. Wszystkie mają być wykonane w trybie natychmiastowym.

Znacie mnie, prawda? Wiecie dobrze, że nie zaszczepię.

W Stanach czas na wykonanie tych szczepień wypada między 4-6 rokiem życia, z tym że przyjęło się, że jeśli dziecko uczęszcza do szkoły to szczepi się je w wieku 4 lat. Czyli pięć miesięcy temu. Szkoła dostała zawiadomienie z departamentu zdrowia, że Kacperek jest opóźniony w programie szczepień i według prawa nowojorskiego kontynuowanie nauki w szkole będzie niemożliwe.

Stan Nowy Jork dopuszcza wykluczenie ze szczepień ze względów medycznych i religijnych, będziemy próbować załatwić to pierwsze u Krigsmana, drugie praktycznie nie wchodzi w grę.

Czuję jednak nosem, że przegram tą walkę. Kacper przestanie chodzić do szkoły w tym roku. W przyszłym wrócimy do Polski i sprawę załatwimy. Choćby mnie mieli wieszać i drzeć ze mnie pasy to opcji szczepienia nie będę rozważać. Bardzo skomplikuje nam to życie i przede wszystkim martwię się o Kacperka, ale nie potrafię pójść go zaszczepić. Gdyby się pogorszył jego stan to chyba bym sobie w łeb szczeliła.

Źle mi...

Przytulcie...

wtorek, 22 lipca 2008

Update

Śpieszę Wam donieść, że Piotrek wrócił po dwóch godzinach z miną tryumfu na twarzy. Przywiózł pieniądze z powrotem:))) Skończyło się na postraszeniu. Ufff....

Oszustwo

To się porobiło...

Wczoraj wieczorem Piotrek znalazł na Craigs List ofertę do kupna telefonu. Telefon jest drogi, a w ofercie był taniej. Już od jakiegos czasu poluje na kupno telefonu po dobrej cenie. Wiemy o tym, że krąży dużo fałszywek wersji chińskich i uważaliśmy na to. Tu oferta była jednak jasna, mozna było przyjechać po telefon i dopiero zostawić pieniądze. Pojechaliśmy, było już ciemno, pod wskazany adres w domu jednorodzinnym. Młody chłopak czekał na nas na schodach. Pokazał telefon, oryginalne papiery, opakowanie. Piotrek mu zaufał, bo bateria jak to w nowych telefonach nie była założona i osobno lezała w zaklejonej folii. Obejrzał telefon bez włączania i dał mu pieniądze. Dziś mówi, że nie wie co mu odbiło.

Wracając do domu zaczęłam oglądać telefon w samochodzie, sprawdzać jego funkcje, włożyłam baterię, weszłam w języki i zobaczyłam, że dostępne są tylko dwa: english and chinese. To już wzbudzilo moje ostre podejrzenia. Zaczęłam przeszukiwać funkcje - sporo nie działało. Kiedy dojeżdzaliśmy już pod dom, ja byłam pewna że zostaliśmy oszukani. Piotrek był na zmianę zielony i czerwony z wściekłości, chciał natychmiast sie tam wracać, wybiłam mu to z głowy - była już noc.

Dzisiaj rano zabrał telefon do autoryzowanego dealera, tam nie zauważyli od razu, waga ta sama, wykonanie identyczne, dopiero numer identyfikacyjny telefonu się nie zgadzał. Telefon jest fałszywy.

Piotrek poszedł na policję. Policja nas zagięła bo powiedziała, że zajmuje się sprawami wyłącznie kryminalnymi, a ta jest cywilna i że musimy wynając prywatnego detektywa i złożyć pozew do sądu. He! Tak się załatwia takie sprawy w USA!!!

Piotrek zadzwonił do tego oszusta (cud jakiś że w końcu odebrał) i powiedział mu, że jest zadowolony i ze chciałby wziąć drugi dla żony. Umówili się znowu pod tamtym domem, który z pewnością do tego człowieka nie należy (czekał na schodach na zewnątrz) i Piotrek właśnie pojechał cyt. "obić mu mordę i zabrać pieniądze".


Siedzę i się denerwuję. Miał dzwonić, nie odbiera komórki, robi się już noc, gościu to czarny, podejrzana dzielnica. Pojechali we dwóch. Choć tyle.

Jak zaraz nie zadzwoni to zacznę się poważnie martwić.

piątek, 18 lipca 2008

Kolejna pieczeń rzymska

Przed ta pieczenią lojalnie ostrzegam - zawiera ser cheddar, ser pochodzenia krowiego, a więc niebezpieczny.

Kacperek był już wielokrotnie przetestowany na tolerancję sera cheddar i je go często więc ja osobiście nie mam obaw. Wy jednak musicie podjąć decyzję sami. Pieczeń jest smaczna szczególnie z SCD ketchupem, choć niekoniecznie.





Oto przepis(etap 2):

1/2 kg mielonej wołowiny
1 jajko
1-2 ząbki czosnku (zmiażdzone)
1/2 łyżeczki bazylii
1/2 łyżeczki majeranku
3/4 szkl lub cała startego sera cheddar
sól, pieprz

Rozgrzać piekarnik do 190 C , w dużej misce wymieszać razem wszystkie składniki, umieścić mięso w wysmarowanym tłuszczem żaroodpornym naczyniu i piec około 45-55 min.

Obawiam się, ze złapałam jakiegoś wirusa na blogu. Nie mogę ani równać tekstu, ani wstawiać kolorów i tak już jest jakiś czas. Jeżeli ktoś z Was coś na tym się zna to proszę o kontakt.

Dwie manie

Nie piszę.

Ogarnęła mnie stanikomania i tylko przekopuję różne strony internetowe, czytam o stanikach, zamawiam, przymierzam i odsyłam. Korba. Okazuje się, że całe życie nosiłam zły rozmiar i  nie miałam pojęcia o tym, że mam źle dobrany stanik. 2/3 osób które mnie czyta wpada tu z forum DI więc nie będę wyłuszczać co i jak bo wiecie o co chodzi.

No w każdym razie wychodzi na to, że mam nosić zupełnie inny. Zakupiłam takie cuś i nie mogłam wysiedzieć w tym godziny, taki ciasny obwód. Podobno, ekspertki twierdzą, że się przyzwyczaję. Wreszcie zrozumiałam o czym mówiła ta cała główna bohaterka w "Przeminęło z wiadrem" gdy służąca wiązała jej gorset. Aaaa! Oddychać się nie da! Podobno ma nastąpić jakaś migracja piersi (cokolwiek to ma znaczyć) i za miesiąc mam próbować nosić jeszcze cieśniejszy. Łehehe!

Owszem obwód 75 jest dla mnie fatalny, bo podchodzi mi do góry wraz z podniesieniem rąk i do niego za żadne skarby już nie wrócę skoro dowiedziałam się, że istnieją obwody mniejsze, dużo mniejsze. No ale teraz to bym tak mogła o stanikach nawijać i nawijać więc dość.




Obaj chłopcy zaliczyli w ostatni weekend choróbsko. W piątek rozłożył się Kamilio z wysoką goraczką i bólem gardła, a w niedzielę Kacper dostał na plaży w upale takiej gorączki, że nie mógł dojść o własnych siłach do samochodu. Na szczęście okazało się że to angina wirsowa więc nie było groźby podawania antybiotyku. Kamilek męczył się do bodajże wtorku, a Kacperkowi przeszło już na drugi dzień.

Ogarnęła go taka mania rysowania, że nawet nie przeszkadzała mu gorączka gdy w poniedziałek nie poszedł do szkoły spędzał czas tak:









Po każdej takiej zabawie pozostaje jedynie wrzucić delikwenta do wanny.

piątek, 11 lipca 2008

Kolejne powody do radości

Ostatnio mam dużo powodów do radości. Dzisiaj pomyślałam, że powinnam paśc na kolana i dziękować Bogu za to co się dzieje.

Kacperek zaczął eksplorować środowisko wokół. Kombinuje jak działają rzeczy. Takie głupie nawlekanie koralików: dotychczas po prostu próbował nawlekać, a jak się nie dało to odkładał, albo jeszcze gorzej - do każdego kolejnego etapu ruchu musiałam go namawiać czyli - chwyć sznurek, do drugiej rączki koralik, przewlecz, chwyć koniec z drugiej strony, pociągnij itp. Gdy przestawałam nim kierować zatrzymywał się i nie szedł dalej. Dekoncentrował się też mocno.

Dzisiaj zauważyłam, że siedzi, nawleka i kombinuje. Dlaczego koraliki da się nawlekać tylko z jednej strony, a z drugiej nie (węzeł). Jeżeli nawlokę i zaraz pociągnę w nieodpowiednią stronę to koralik zsunie się ze sznurka itp.

Jeszcze tydzień temu gdy dałam mu kredki zamalowywał tylko jeden fragment kartki. Teraz używa całej i poprawia rączkę, aby prawidłowo trzymać długopis!!! Sam!
Wciąz tylko bazgrze i robi to za szybko i za bardzo naciska, ale nie od razu Kraków zbudowano, prawda?

No i w końcu zobaczcie co wykombinował. Byłam zajęta ćwiczeniami A6W, ciągnął mnie w stronę kuchni, widać był głodny, ja nie zareagowałam, bo nie chciałam przerywać serii. Poszedł sam i gdy skończyłam moim oczom ukazał sie taki oto widok:




Wyjął sobie masło migdałowe z lodówki, odkręcił słoik , usiadł wygodnie na krześle i zaczał wyjadać czym?...pisakiem:))


***

Żeby nie było tak różowo to dodam jeszcze, że jestem pełna obaw czy płacze nie zaczynaja się ponownie. Przedwczoraj płakał trzy godziny, w ten sam sposób co kiedyś i dzisiaj było to samo, ale krócej. Jestem mocno przestraszona czy to nie wraca...

czwartek, 10 lipca 2008

Wizyta w szkole

Byliśmy w szkole Kacperka ponieważ miał badanie wzroku. Spisał się lepiej niż ostatnio, bo w styczniu nie było żadnej możliwości zrobić niczego, aby sprawdzić mu oczy. Teraz, przy asyście dwóch osób, ustalili że nie ma żadnej wady wzroku.

Rozmawiałam z nauczycielką i asystentkami. Powiedziały mi, że od ostatnich dwóch tygodni widzą poprawę u Kacperka. Zaczął go interesować komputer, nawet gra w dwie gry (pokazały mi i miałam opad szczeny co moje dziecko potrafi zrobić). Te umiejętności są wciąż dużo w tyle za statystycznym, zdrowym czterolatkiem, ale ważne jest to, że idziemy do przodu. Powiedziały mi też, że ładniej się bawi, że uwielbia lego i że zaczął różne rzeczy próbować wykonywać sam, gdzie wcześniej brał czyjąś rękę, odwracał wzrok i chciał aby ktoś za niego wszystko robił.

Na koniec jeszcze dodam, ze moi chłopcy pobili sie dzisiaj o znikopis. Kacperek wygrał:)

poniedziałek, 7 lipca 2008

Chleby etapu trzeciego

Dotychczas mogliśmy używać wyłącznie chleba jajecznego, który opisywałam w jednym z pierwszych postów. Jest smaczny i mimo, iż na etapie trzecim mogę już wprowadzić dwa inne chleby, to wcale mi się nie spieszy i nie wiem czy się na te nowe przestawię, bo Kacperek polubił dotychczasowy.

Oto przepisy. Oba zawierają mąkę orzechową, dobrze by było abyście wprowadzali ją delikatnie, rozpoczynając od małych ilości. (Wiele dzieci ma z tym trudności trawienne).

CHLEB NR 1 (bez jajek) (Etap 3)

2 1/2 szkl mąki orzechowej
2 gruszki w formie puree
1/3 szkl oleju kokosowego
1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka sody

Rozgrzać piekarnik do 170 stopni.
Do malaksera włożyć wszystkie składniki oprócz mąki. Miksować aż uzyskają gładką konsystencję. Dodać mąkę orzechową, wymieszać.
Dno brytfanny o wymiarach 20 x 20 wysmarować olejem kokosowym oraz podsypać mąką orzechową. Wyłożyć ciasto na brytfannę. Piec 30 minut. Po ostudzeniu można pokroić na kwadraty.

Opcje: można dodać trochę masła orzechowego, cynamonu, lub zamiast gruszek użyć gotowanej dyni i cynamonu, albo gotowanej, zmiksowanej marchewki, można dodać też ekstrakt z wanilii i miód, ale wtedy to juz nie będzie chleb, a rodzaj ciasta.



CHLEB NR 2 (etap 3)

6 jajek
5 szkl mąki migdałowej
1/2 szkl majonezu SCD
1 szkl wody mineralnej gazowanej
1/2 łyżeczki sody
szczypta soli

Rozgrzać piekarnik do 170 st. Nasmarować olejem brytfannę. Rozdzielić żółtka od białek. Białka ubić na sztywno. W osobnej misce ubić żółtka, dodać pozostałe składniki, na koniec wymieszać delikatnie z piana z białek. Przełożyć do brytfanny. W zależności od rodzaju pieca piecze się około półtorej godziny (należy sprawdzać patyczkiem).


Ten drugi jest świetny. Można go modyfikować. Robię albo z 5 szkl mąki migdałowej jak w opisie, lub też z 2 szkl mąki migdałowej, 2 szkl kokosowej i 1szkl  z orzechów włoskich. W zasadzie można używać różnych kombinacji w proporcjach tych trzech mąk. Jeśli weźmiemy więcej mąki z orzechów włoskich, chleb wyjdzie ciemny, jeśli tylko migdałową - jasny, jeśli damy więcej niż 2 szkl mąki kokosowej zapach kokosu będzie dominujący. Chleb wytrzymuje świeży do 4 dni. Naprawdę jest fajny. 

Oba pisane powyżej chleby spełniają również wymogi diety bez glutenu i kazeiny.


Nie wiem co mi się porobiło w ustawieniach, nie mogę teraz ani równać tekstu, ani ustawiać kolorów...mam nadzieję, że do tego dojdę...

Montauk

W USA kończy się długi weekend. Zrobiliśmy sobie małą wycieczkę na Montauk, na samym końcu Long Island. Zupełnie inne, świeże powietrze, pachnie trawa, pachną drzewa, ocean, nie chce się wracać do domu...

Oto kilka fotek z wycieczki:

















Mówię Wam, było przepięknie:)

sobota, 5 lipca 2008

Dwa boczki

Jak to dobrze Pan Bóg wymyslił stwarzając człowieka, że dał mu dwa boki:)

Leżałam dziś na łóżku, dzieci były juz śpiące i każdy chciał się do mnie przytulić. Leżałam na kraju po to, aby żaden z nich zasypiając nie spadł. Kacperek jako silniejszy wywalczał sobie miejsce bezpośrednio przy mnie, ale Gyś nie mógł tego znieść, przełaził po nim i wciskał się pomiędzy nas. Kacper się złościł, wyrzucał Gysia i tak w kółko. Żaden nie chciał odpuścić. Nie miałam wyjścia, położyłam się w środku i każdego wzięłam do siebie. Obaj zasnęli szczęśliwi i wtuleni:)

Dzięki Panie Boże:)

czwartek, 3 lipca 2008

...

Przeczytałam kiedyś jak mama Baxtera (chłopca który pokonał chorobę) opowiadała jak bardzo ucieszyli się z mężem gdy Baxter zaczął ich okłamywać. No tak, dla rodziców zdrowych dzieci to jakaś abstrakcja, dla tych chorych to marzenie...


Wczoraj Kacperek siedział z nami przy obiedzie, a Kamil obok w foteliku. Marudził okropnie więc podsuwaliśmy mu pod nos różne ciekawe przedmioty. W końcu Piotrek dał mu kredki woskowe.

Gdy Kacper zobaczył kredki natychmiast porwał jedną i zaczął rysować po terakocie na podłodze. Podsunęłam mu kartkę papieru, ale nie była tak atrakcyjna jak podłoga. Nie interweniowałam.

Z uśmiechem na ustach patrzyliśmy oboje jak zaangażował się w tą zabawę. Pozwoliliśmy mu na zamalowanie całej podłogi w kuchni, w wielu miejscach.

Malowanie trwało około godziny i pochłonęło Kacperka bez reszty.

Oczywiście miałam świadomość tego co robię. Świadomość że tym samym stwarzam zagrożenie, że porysuje wszystko inne, że zniszczy sprzęty, że nie uczę dobrych nawyków. Ani jedno z nas nie zareagowało jednak i z uśmiechami obserwowaliśmy jak tworzył. Musieliśmy nasycić się chwilą:)

Właśnie...choroba sprawiła, że co innego ma teraz dla nas wartość.

wtorek, 1 lipca 2008

Pół roku na diecie SCD - oceniam efekty

Rozpoczęła się szkoła letnia.

Ten tydzień spędzony w domu z Kacperkiem pozwolił mi dokładnie mu sie przyjrzeć. Wszystko było tak bardzo na plus, że postanowiłam zrobić ponownie test ATEC. Akurat mija też pół roku na diecie SCD, więc to dodatkowy powód aby ocenić jakie przyniosła po takim czasie skutki.

Spodziewałam się uzyskać dużo lepszy wynik niż ostatnio, bo płacze i złości minęły, rozwinęła się zabawa (wciąz rozwija się), pojawiło się zainteresowanie rysowaniem , malowaniem, klejeniem, naklejkami, kredą.

Dobrze, podam Wam wynik jaki wyszedł mi wczorajszego wieczoru, ale proszę nie traktujcie tego na razie poważnie, bo ja jako zaangażowana w to mama, mogę być nieco stronnicza (starałam się aby tak nie było). Wieczorem poproszę Piotrka, aby usiadł i sam robił Kacperkowi ten test, powiem Wam co on uzyskał.

Według mnie wyszło 46 punktów!!!

A dokładniej:


***TOTAL AND SUBSCALE SCORES***
Total Score: 46
I. Speech/Language/Communication: 22
II. Sociability: 11
III. Sensory/Cognitive Awareness: 12
IV. Health/Physical/Behavior: 1


Cieszę się jak dziki osioł:))

Uaktualnienie z 4 lipca:

Piotrkowi wyszło 59 punktów.

I. Speech/Language/Communication: 22

II. Sociability: 16

III. Sensory/Cognitive Awareness: 18

IV. Health/Physical/Behavior: 3

Total ATEC Summary Score: 59

Nie zgadzam się z nim zupełnie. Nie obserwuje Kacperka tak jak ja. Na wiele pytań odpowiadał tak jak gdyby to wciąż było dwa miesiące temu, kiedy Kacperek urządzał mega płacze i wrzaski o cokolwiek. No tak, Piotrek przychodzi do domu po 19 tej, je obiad i siada na komputer. Skad ma wiedzieć, że zmiany u Kacpra nie są chwilowe? On patrzy na długofalowy obraz, znacznie szerszy okres czasu.

Hmm...różnica pomiędzy 46 a 59 jest ogromna. Ktoś z nas tu wyraźnie przegina w ocenie faktów. Nie widzę innego wyjścia jak odłożyć temat na później. Może dajmy sobie miesiąc czasu.

poniedziałek, 30 czerwca 2008

Szybka relacja z plaży

Plaża to taki trafny wyznacznik postępów Kacperka. Dlatego, że zdarza się w tych samych warunkach, regularnie co sezon. Potem następuje długa przerwa i znowu jedziemy w to samo miejsce, a Kacperek zachowuje się już inaczej.

W pierwszym roku choroby przez cały pobyt na plaży siedział wyłącznie na kocu i jadł chrupki ryżowe. Ludzie siedzący obok nie spuszczali z nas wzroku, Kacperka zachowanie wyraźnie odstawało od norm i wzbudzało zaciekawienie każdego.

Rok temu było już lepiej. Biegał do wody, cieszył się, że oblewają go fale. Uciekał nam jednak bardzo i był problem, bo traktował każdą osobę na plaży tak jak mnie czy Piotrka. Rączki wisiały luźno w nadgarstkach, były wiotkie w łokciach, nóżki też jakieś takie luźne, cały wiotki.

Dzisiaj już na parkingu podszedł do mnie i pokazał, ze on też chce coś nieść, dałam mu składany parasol plażowy, jak dla niego spory i dzielnie doniósł go na samo miejsce. Był zadowolony, że też uczestniczy w niesieniu tobołów:)




Wykazywał większą wszechstonność zainteresowań. Nie tylko biegał do wody, ale też wynalazł sobie zabawę w przelewanie wody z wiaderka do baseniku (rok temu nie udało nam się go do tego namówić, poza tym nie wiedział jaki ruch wykonać rączką, aby wiaderko się przechyliło).



Potem zbierał piasek i wrzucał do oceanu, sitkiem nabierał wody (hihi), dziwił się, że się nie da. Przynosili też z tatą wodę w wiaderkach do basenu i miał mnóstwo frajdy. Jest bardziej zwarty, nie ucieka, za każdym razem gdy chciał do ubikacji podchodził i dawał nam znać. Trzymał. Zachowywał się całkowicie normalnie, nie było widać, że ma jakikolwiek problem.

Powklejałam zdjęcia Kacperka, nie mogę nie wkleić Gysia.

Proszę Państwa oto Gyś!


Gyś jest bardzo grzeczny dziś!


niedziela, 29 czerwca 2008

Dobrze jest

Wypluwanie wróciło. Dzięki Bogu.

Kacperek, podczas tego tygodnia spędzonego w domu, był cudowny jak na swoje możliwości. Malował farbkami, rysował kredą (za to zdobędziemy jeden nowy punkt na plus w ATEC'u), był przegrzeczny. W zasadzie Gysiu sprawiał więcej kłopotów niż on. Kacperek nauczył sie, że po każdym jedzeniu i piciu sam pamięta aby odnieść brudny talerzyk lub kubeczek do zlewu. Cieszy go podlewanie kwiatów.

Byłam z obojgiem kilkakrotnie na placu zabaw i pierwszy raz chyba od początku choroby było na tyle normalnie, że moglam siedzieć na ławce i pić kawę. Co prawda tylko dzięki lejącej się wodzie, bo przy niej Kacper potrafił spędzić nawet trzy godziny ciągle się chlapiąc, łapiąc wodę do kubeczka, wylewając itp.

Bardzo się otworzył na różne formy zajęć, oczywiście jest to związane z rozwijaniem się zabawy. Wypróbowuje różne sposoby siedzenia na ubikacji, śmieje sie przy tym, jest dużo bardziej wszechstronny. Rozumie już też więcej. Domaga się parę razy w ciągu dnia abym czytała mu książeczki. Fajne to jest. Biorę książeczkę, siadam na podłodze i natychmiast Gysiu wchodzi mi na kolana, a Kacperek siada obok, przytula się i obaj słuchają:) Czuję się wtedy tak normalnie... Mogłabym im czytać bez końca. To bardzo cieszy.

Normalne jest też zasypianie i noc. Około 21szej przychodzi po mnie, mam się położyć z nim w łóżku, poczytać, zaśpiewać "aaakotki dwa" względnie "jadą jadą misie", układa moją rękę na swoim brzuszku i wtulony we mnie zasypia w 10-15 minut. Jeżeli około dziewiątej wieczorem mam jeszcze dużo pracy i krzycze do P. aby się nim zajął, to Kacperek przychodzi do mnie z miną w podkówkę i nie ma wyjścia - muszę rzucić całą robotę i iść się z nim położyc. Słodkie to jest:)

Jutro rozpoczynamy sezon plażowy. Troche późno w tym roku, bo pogoda plażowa jest już od początku miesiąca, ale dotychczas nie jeździliśmy ze względu na lekarstwo na którym był Kamilek. Jutro też mój P. ma urodziny.

Został jeszcze tylko poniedziałek, bo od wtorku zaczyna się szkoła letnia. Ten tydzień spędzony z Kacperkiem w domu spowodował, ze nie boję się już sierpnia, kiedy szkoły wcale nie będzie.

czwartek, 26 czerwca 2008

Znowu krok do tyłu



Mój Kacperek znowu nie potrafi wypluwać...

Ręce opadają. Dzisiaj wieczorem przy myciu ząbków, mówię mu "wypluj wodę". Nauczyłam go tego ze dwa miesiące temu. Podobało mu się. Od kilku dni zauważyłam, że tylko połyka, ale nie drążyłam tematu. Dzisiaj wyraźnie nie potrafił.

Kiedy trzykrotnie nie wykonał mojego polecenia zareagowałam nerwowo, a on się rozpłakał. Potem próbowałam jeszcze dwukrotnie i nic. Połyka. Znowu mózg nie przekazuje sygnału do ust co maja robić. Z tego samego powodu moje dziecko nie mówi.

Płakał biedny i płakał, a ja nie wiedziałam jak go utulić...

Nie potrafi też wypluć gdy weźmie do ust coś gorącego. Potrawa poparzy mu język, całą buzie w środku, on tylko otwiera ją i płacze. Muszę wsadzać palec i szybko wygarniać i jezeli nie zrobię tego szybko to potem cierpi.

środa, 25 czerwca 2008

Drugi dzień Kacpra w domu za nami

Dzisiaj jestem melancholijnie nastawiona. Mam bek na końcu nosa. Zdarza się Wam tak czasami?

Drugi dzień z Kacperkiem w domu był znowu do wytrzymania. Stara sie być grzecznym. Widzę, że w dużym stopniu rozumie jakie zachowania są przez nas uważane za grzeczne, a jakie nie. To cieszy.
Dzis dużo badziej dawał popalić Kamilio, bo niestety jest chory, a przez to bardzo marudny. Niczym nie można go było zająć, praktycznie cały dzień jedyne co go uspokajało to noszenie na rękach.

Ale przyzwyczaiłam, co?:)

Kacperek natomiast był fajny, a było mu wyjątkowo trudno, bo nawaliła telewizja i dziś nie było żadnego programu, a do tego wszystkiego byliśmy uwięzieni w domu, bo czekałam na extra ważną poranną dostawę z UPS - poranną którą dowieźli dopiero o 15.20 - niech ich drzwi ścisną.

Jedyne co mogłam zrobić to zabrać chłopców przed dom. Wyniosłam im tam piłkę, ciufcię na której jeżdzą i kredę.

Muszę się Wam pochwalić, że Kacperkowi bardzo spodobalo się bazgrolenie kredą. Przez 40 minut nie mogłam go oderwać od tego zajęcia. Też tego wcześniej nie akceptował. Mialam nawet sfotografować Wam jego malunki, ale bałam się, że gdy polecę do domu po aparat to jemu przejdzie ochota na malowanie i pobiegnie za mną.

Spodziewam się ciężkiej nocy przez chorobe Kamilka.

wtorek, 24 czerwca 2008

Z dzisiaj

Wiem, wiem, nic nie piszę.

Trochę sie w naszym życiu poprzewracało i moją uwagę przyciągają sprawy, które z pewnością by Was nie interesowały.

Kacperek zaczął dzisiaj tygodniową przerwę w szkole. Dzień był do zniesienia. On wyraźnie stara się być grzeczny, ale jednocześnie nauczył się wymuszać rzeczy płaczem. Zdrowe dziecko szybko wyciągnęłoby wniosek, że jeżeli nic tym płaczem nie osiąga to nie ma sensu tego próbować dalej. Dla niego jednak to zbyt trudne.

Zmusiłam go trochę do malowania farbkami, takimi do których używa się rąk i do porysowania kredkami woskowymi. Sposób w jaki dziecko rysuje dużo mówi o jego poziomie rozwoju. No właśnie, u nas to wyłącznie bazgroły i to ciągle w tym samym miejscu kartki. Nakłada na siebie kolejne warstwy, bo nie przesuwa rączki. To nie jest celowe. W ogóle nie lubi rysować.

O dziwo przeszedł dziś spory dystans z jednym tylko kwęknięciem, a reszta spaceru mu się podobała. Było jednak ciemno, a on uwielbia neony i reklamy świetlne.

A! I jeszcze jedno. Monika ma w rodzinie, gdzieś w Polsce, kuzyna z autyzmem. Urodził się zdrowy, ale kiedy w wieku 2 latek przyjęli go na jakis zabieg do szpitala to wyszedł już z niego z objawami autyzmu. Dzisiaj ma coś około 25 lat, nie mówi. Powinnam jednak napisać, że nie mówił, bo dwa tygodnie temu zaczął. Po wizycie u jakiegoś księdza uzdrowiciela. Mają się nam dowiedzieć o adres. Najpierw powiedział "mama", a teraz minęło już dwa tygodnie od tamtego wydarzenia i podobno rozmawia normalnie. Gdy zapytali go dlaczego dotychczas nic nie mówił odpowiedział :" Wystarczało mi słuchać".

Ta choroba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

Moi chłopcy juz spią. Dobranoc