piątek, 28 listopada 2008

Święto Dziękczynienia


Wbrew swojej woli i chęciom, przesiąknęłam Ameryką mocniej niżby mogło się wydawać.

Thanksgiving.

Czuję się co najmniej jak w Boże Narodzenie (proszę, tylko nie sypcie na mnie gromów).
Panuje specyficzna, jedyna w swoim rodzaju atmosfera. Wyczuły ją nawet dzieci.
Nie przygotowuję wystawnego przyjęcia jak w typowym amerykańskim domu. Jest indyk na słodko (śliwki, jabłka, miód, ostra papryka) i sos z żurawiny. Jest ciasto. Jest wytrawne czerwone wino. Wiem, wiem do drobiu powinno być białe...

U nas jest czerwone i zawsze będzie czerwone.

Zawsze w ten dzień nachodzi mnie zaduma. Mamy tyle za co możemy dziękować Bogu.

Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu moje czyny determinuje podświadome przeczucie, że gdybym dopuściła się jakiegoś zła w życiu, to Bóg zdmuchnąłby szybko tą cząstkę szczęścia, którą teraz możemy się cieszyć.

Wiem, to nie tak działa, siedzą jednak we mnie takie myśli.

Choroba Kacperka jest tragedią, ale w pewnym sensie jest też darem. Pomimo tego co się stało, czuję że Bóg szczodrze nas obdarował. Boję się, że to wszystko może zostać mi zabrane w każdej sekundzie.

Dopiero co, byłam świadkiem tego jak rozsypało się życie mojej koleżanki. W przeciągu miesiąca, dwóch, szczęśliwe i spokojne życie zamieniło się w ruinę. Nie miejsce tu jednak na takie opisy.

Gdzieś tam, pomimo tego co nas spotkało, po prawie trzech latach walki z koszmarem i codziennemu przyglądaniu się cierpieniom swojego dziecka mogę jednak powiedzieć, że jesteśmy w znacznym stopniu szczęśliwą rodziną.

I to jest dobra wiadomość dla każdego z Was. Takie rzeczy są jednak możliwe.
Więc kiedy przyjdzie na Was jakaś ciężka próba to przypomnijcie sobie co powiedziałam.

Buźka.

sobota, 22 listopada 2008

Siedziałam sobie dziś rano na łóżku Kacperka karmiąc go kanapką z masłem migdałowym i zupełnie bezmyślnie powiedziałam, ot tak, w powietrze: "Kacper przynieś Szklaną Górę to poczytamy." Wstał, podszedł do kosza z książkami i wygrzebał z niego Szklaną Górę. Oniemiałam. Podał mi i czytałam, a on słuchał.

Rozumienie znacznie poszło do przodu. To co stało się rano jest dla mnie zupełnym zaskoczeniem. To bardzo trudne jak na jego możliwości.

Od jakiegoś tygodnia też wyraźnie zaczął wokalizować. Słyszę wiele sylab. Najróżniejszych. Umie powiedzieć "nie" (jednak tylko w sytuacjach sprzeciwu) i coś na kształt "daj", ale rozmyte i niewyraźne.
Ze szkoły donieśli, że idzie mu teraz lepiej, nauczył się pedałować na trójkołowym rowerku i kopać piłkę. W domu też jest grzeczny.

Mamy teraz remont kuchni. Mieszkanie które wynajęliśmy jest o niebo lepsze od poprzedniego, jednak kuchnia była tu fatalna. Piotrek wszystko przerabia. Będzie cud, miód i orzeszki. To prezent dla mnie.

Więc, jak widać, wciąż żyjemy na walizkach, w kartonach, gruzie, pyle itp. Mam nadzieję, że do Święta Dziękczynienia uporamy się ze wszystkim. A to już najbliższy czwartek.

Już czuję ten zapach pieczonego indyka...

piątek, 21 listopada 2008

Pasożyty w mózgu

To tak apropos mojego dawnego posta o robakach. Jak widać takie rzeczy dzieją się naprawdę. Poczytajcie

niedziela, 9 listopada 2008

Przerwa

Ogłaszam kilkudniową przerwę - wysiadł nam twardy dysk w komputerze, w poniedziałek znajomy zabiera komputer na kilka dni, a ja korzystam z tzw. tymczasówki, aby Was o tym powiadomić. papa

środa, 5 listopada 2008

Ucieczka

Pojechaliśmy na zakupy do K'martu. Sklep wielki obszarowo. Jakoś tak nas zaćmiło, że nie ma sensu brać wózka, bo i tak przyjechaliśmy kupić tylko lekkie rolety. Chłopaki biegały, trudno było ich upilnować, więc rozdzieliłam zadania. Mówię do Piotrka: "Ty patrzysz na Kacpra, ja na Kamila". Nie upłynęło chyba nawet dwie minuty jak zagadalismy się przy roletach i obaj chłopcy zniknęli. Zaczęliśmy sie nerwowo rozglądać, wołac ich, szukać. Gyś znalazł sie szybko, wrócił na nasze wołanie.

Nie mogliśmy jednak nigdzie znaleźć Kacperka. Nie pomagało wołanie, coraz głośniejsze i nasze bieganie po całym sklepie (a obszar był konkretny). W końcu, gdy bezowocne poszukiwania trwały już jakieś pięc minut, podleciałam do pierwszej z brzegu kasjerki i zapytałam komu można zgłosić zaginięcie dziecka. Ona się przeraziła, rzuciła kasę i pobiegła do menagera.

Polecili mi iść na bramki, którymi wychodzi się ze sklepu, uczulić obsługę aby nie wypuścili Kacpra ani samego, ani z nikim obcym. Menager zebrał dane Kacperka, powiedziałam mu również, że Kacper jest chory, że ma autyzm i nie będzie się komunikował. Menager ogłosił alarm przez megafon i cały sklep szukał dziecka.

Ja byłam dziwnie spokojna. To nie pierwszy taki numer. Przerabialismy gorsze. Mamy już nawet opracowany system w jaki sposób go szukać, tym razem nie miał on jednak zastosowania.
Trwało mniej więcej 15 minut, gdy zawolano mnie, że Kacperek sie znalazł. Był schowany na półkach pomiędzy sprzętem elektronicznym. Nic dziwnego, że nikt go nie mógł znaleźć.

Panie z działu elektronicznego, gdy zobaczyły mnie że nadchodzę, rzucily się wszystkie z lamentem :"Proszę go tylko nie bić! On nie rozumie." Oczywiście, że nie rozumie. Nie zrozumiałby też sensu bicia. Nie. Na pewno bym go nie uderzyła.

Kacper oczywiście śmial mi sie prosto w twarz, rzecz której nie moge scierpieć ilekroć coś przeskrobie i wg mnie powinien wykazać skruchę. Zawsze tak robi, myślę więc że to musi być forma śmiechu ze zdenerwowania. Nie wygląda to jednak na nerwy.

Złapałam go za rękę, najprościej jak potrafię wytłumaczyłam co zrobił, ale nie sądzę, aby mnie zrozumiał. Popędziliśmy na poszukiwania Piotrka, który wyszedł ze sklepu szukac Kacpra w innym mallu.

Tata się jednak nie powstrzymał i wytargał go za ucho.

Uff... to był kolejny raz...

wtorek, 4 listopada 2008

Przeprowadzka

Jesteśmy po przeprowadzce. Hmm...po? Jeszcze długo nie odważę się użyć słowa "po"...

Grunt, że można sobie wreszcie utorować drogę slalomem, pomiędzy pudłami i workami pełnymi naszego dobytku. Mieszkanie jest większe, cieplejsze, z miejscem parkingowym, więc odpadnie codzienne jeżdżenie w kółko przez godzinę w poszukiwaniu parkingu. To duży plus.

Jakoś trudniej mi uchwycić to, co dzieje się z Kacperkiem. Niby jest lepszy, ale gdyby ktoś mnie zapytał co się zmieniło, nie umiałabym odpowiedzieć. Coraz wyraźniej wyłania się pewna cecha jego charakteru, widzimy jego opiekuńczość w stosunku do Gysia (Kamilka). Kacper potrafi np. zareagować gdy Gyś rozlewa mleko chlapiąc butelka na wszystkie strony, podchodzi do niego, wyciera mu pobrudzona buzię, zabiera butelkę i odkłada w miejsce niedostępne. Dzieje się to nawet w momentach kiedy nikt go o nic takiego nie prosi. Zresztą, gdybyśmy prosili, pewnie by nie zrozumiał tak jak trzeba. Wie sam z siebie, z obserwacji.

Jelita Kacperka są w bardzo dobrym stanie już od jakiegoś czasu. SCD spisała się pod tym względem na medal. Dopiero w Wigilię będzie rok odkąd rozpoczęliśmy dietę, a po chorobie Kacperka nie ma śladu. Oczywiście nie wiem jaka byłaby reakcja na węglowodany złożone. Nie zamierzam w najbliższym czasie tego sprawdzać. Na diecie będzie na pewno do czasu wyjazdu do Brazylii.

W związku z tym postępem przestałam się kurczowo trzymać etapów diety. Kacper świetnie toleruje sporo surowych owoców, które są etapem czwartym. Usystematyzuję to wkrótce, opisze etap IV, aby na blogu znalazł się komplet wiedzy potrzebnej do pełnego przeprowadzenia SCD.

Musicie jednak poczekać na moja wenę, bo ta ostatnio całkowicie mnie opuściła, jak zreszta widać na blogu...

Zrobiłam dzisiaj nowe placki dla Kacpra. Zdjęcie wkleję jak odnajdę kabel USB w jednym z tysiąca pudeł walających się po domu. Proszę bardzo:

CUKINIOWY OMLET (Etap 3) 
- bez cebuli i przy podgotowaniu papryki i cukinii będzie to etap 2



2 jajka

średniej wielkości cukinia
pól cebuli
ćwierć papryki
sól, pieprz

Cebulę i paprykę kroję w drobną kosteczkę, przysmażam na maśle klarowanym lub oleju kokosowym, Kiedy się zarumienią wlewam na nie uprzednio startą  (na dużych oczkach) i porządnie odciśniętą cukinię, wymieszaną z 2 ubitymi jajkami, solą i pieprzem. Smażę jak omlet, po czym przewracam na drugą stronę i podsmażam jeszcze chwilkę. Smaczne. Pożywne. Ja używam małej patelni z nieprzywierającym dnem i omlet  wychodzi gruby na ponad centymetr. Smaży się długo na wolnym ogniu. Zobaczcie: