poniedziałek, 31 marca 2008

Pozostałe przepisy z etapu 1 oraz intro

Wisi wciąż nade mną szereg tłumaczeń zaległych przepisów z etapu 1 i 2. Oczywiście można wejść na stronę Pecanbread i je odnaleźć, ale nie każdy zna język angielski więc myślę, że dla niektórych osób będzie dużą pomocą jeżeli znajdą polskie tłumaczenia oraz (tam gdzie się da i ma to sens) sugestie zamiany składników trudno osiągalnych w Polsce na te bardziej dostępne.

Na razie będą same tłumaczenia, lecz sukcesywnie, w miarę robienia przeze mnie konkretnych potraw będę je fotografować i dokładać zdjęcia. Widząc jak potrawa wygląda, bardziej chce się czegoś spróbować, a ja mam za zadanie przekonać Was, że ta dieta nie jest bardzo trudna i jest możliwa do wprowadzenia. Sama jestem tego najlepszym przykładem. Zabierałam się do niej przez półtora roku, ciągle wyszukując argumenty, aby jej nie rozpocząć. Nie będę ukrywać - przerażała mnie. Wydawało mi się, że zupełnie nie będę wiedzieć czym karmić dziecko.
Tymczasem okazuje się, że jest czym, wybór jest całkiem spory i co najważniejsze - dieta oferuje bogactwo smaków.



Dzisiaj zacznę od rozprawienia się z ostatnimi przepisami z etapu 1, bo nie zostało ich już wiele.


Sałatka z kurczaka i warzyw (etap 1 )

Dobra propozycja dla dzieci, które nie chcą jeść warzyw.
Zmiksować gotowanego kurczaka dokładnie. Dodać do niego zmiksowane na puree gotowane: fasolkę szparagową i marchewkę. Posolić, można dodać majonez (nie ma tego w oryginalnym przepisie, ale ja bym dodała). Ilość warzyw zwiększamy za każdym razem serwując sałatkę, uzyskując docelowo proporcje 1:1. Przy takiej ilości warzyw dziecko wciąż (prawdopodobnie) nie zauważy ich, chyba że nie zostały dokładnie zmielone.



Placuszki z kurczaka (etap 1)

ugotowaną pierś kurczaka mielimy na gładko, dodajemy 3 jajka. W malakserze wszystko dokładnie miksujemy. Smażymy na wysmarowanej olejem lub ghee gorącej patelni. Ciasto trzeba trochę rozsmarować, aby nie było grube. Nie zapomnijcie posolić.


Do etapu 1 można zaliczyć również gotowane bądź pieczone owoce: jabłka, gruszki. Możemy je podać w kawałkach bądź zmiksować dodając miodu do smaku.

Do picia możemy podać napój elektrolitowy:

1 litr wody
2 łyżki miodu
1/4 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
Można przechowywać w lodówce do 24 godzin.


Można też podać owocową sodę:

Łączymy jednakowe ilości mineralnej wody gazowanej z wyciśniętym sokiem jabłkowym lub pomarańczowym.

Jeżeli dziecko uczulone jest na jajka można zamiast nich używać dwóch zamienników:

Substytuty jajka:
1/ zmiksować odpowiednią ilość czystej żelatyny z wodą. Na każde jajko wymagane w przepisie użyć 3 łyżki rozpuszczonej żelatyny. Resztę możemy przechowywać w lodówce i podgrzać w mikrofali w razie potrzeby.

2/
1 1/2 łyżki wody
1 1/2 łyżki oleju
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki octu

Zmiksować wszystkie składniki razem i użyć do przepisu, który wymaga jajek (podana ilość jako substytut jednego jajka)
Uwaga: ten substytut nadaje się tylko do wypieków, które muszą rosnąć. Nie nadaje się do sernika.

Majonez (etap 1 ):
1 jajko
1 łyżeczka zmielonej gorczycy
1/2 łyżeczki soli
3 łyżki soku z cytryny
1 szkl oliwy z oliwek

W blenderze lub malakserze zmiksować jajko, gorczycę, sok z cytryny. Chwilę odczekać. Następnie  bardzo powoli dodawać oliwę (kilka minut). Łatwo się ścina więc trzeba być ostrożnym. Zużyć w przeciągu tygodnia.

Majonez gotowany (etap 1 ):

2 żółtka
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki wody
1 łyżeczki miodu
1 łyżeczka gorczycy
½ łyżeczki soli
¼ łyżeczki pieprzu cayenne
1 szkl oliwy z oliwek
W małym garnuszku zmieszać razem żółtka, sok z cytryny, wodę, miód, gorczycę, sól i pieprz. Podgrzewać na minimalnym ogniu, tak długo aż zobaczymy bulgotanie w jednym lub dwóch miejscach. Wyłączyć gaz i odstawić na 4 minuty. Wlać do blendera i używając funkcji "mieszanie" powoli dodawać olej cienkim, nieprzerwanym strumieniem. Wyłączyć kiedy odpowiednio zgęstnieje i przechowywać w lodówce. Taki majonez można przechowywać w lodówce 3-4 tygodnie pod warunkiem, że do jego nabierania używamy zawsze czystej łyżki.

Zdjęcie z Pecanbreead:


Pamiętajcie też o galaretce, którą można robić używając świeżo wyciśniętych soków ( na razie z winogron, jabłek (na intro) i gruszek (na etapie 1). Dodajcie większą ilość żelatyny jeżeli chcecie potem kroić galaretkę na kosteczki. Tu przydatna będzie duża, płaska blacha.


To już wszystkie przepisy z etapów intro i 1.

Kacperek wytrzymał na etapie 1 15 dni. Myślę, że to jednak wystarczyło. Na etapie intro był niepełne 3 dni (bez kolacji trzeciego dnia). Na etapie 2 jesteśmy już 2.5 miesiąca i planujemy być jeszcze około 3 kolejnych miesięcy, może trochę krócej.
Oczywiście to nie są żadne wytyczne, każdy pozostaje na etapach dowolnie długo, tylko etap intro jest tu rygorystyczny i musi trwać pomiędzy 2 a 5 dni.

No i najważniejsze! TADAM! Z Kacperkiem znowu jest lepiej. Pól roku temu nie potrafił dokonać jeszcze wyboru spomiędzy dwóch rzeczy, zawsze wybierał to co było bliżej. Teraz potrafi wybrać spośród dziesięciu i jest to rzeczywiście dokonanie wyboru.
Zaczął też myśleć wykonując czynności. Zastanawia się jak daną rzecz wykonać, aby zrobić to łatwiej i skuteczniej. To tak jakby odtykała się inteligencja. Tak się cieszę:)

Warto! Warto! Warto się starać!



Pieczeń rzymska

Pieczeń rzymska z awokado (etap2):

0.5 kg mielonej wołowiny
1 jajko
1 miękkie awokado
1/4 szkl ugotowanej cukinii lub marchewki (woda porządnie odciśnięta przez gęsto tkaną szmatkę)
1/4 szkl SCD majonezu
1/4 szkl ugotowanej papryki
sól do smaku

(ostatnie 4 składniki to moja modyfikacja przepisu z Pecanbread)

Do malaksera wrzucić jajko, awokado, warzywa i majonez, zmiksować na gładko.
Dodać mięso mielone i sól - znowu zmiksować na gładko.
Wyłożyć na brytfannę 20x20 cm (ja użyłam okrągłego naczynia żaroodpornego o średnicy 26 cm) i piec w 170 stopniach przez 50 minut.



Pieczeń wychodzi smaczna i wilgotna. Podawałam kiedyś przepis na inną pieczeń rzymską, pisałam, że tamta wychodzi sucha. Ta jest zdecydowanie lepsza w smaku. Do tamtej poprzedniej następnym razem również dodam majonez i być może to sprawi, ze będzie smaczniejsza.

Kacperek lubi ją jeść pokrojoną na małe kosteczki i posmarowaną sporą ilością majonezu. Mi też smakuje w takiej formie.

Pozdrawiam

piątek, 28 marca 2008

Pasta do zębów

Nie pamiętam czy pisałam o tym, że jeżeli dziecko nie jest nauczone wypluwania pasty do zębów to przy diecie SCD nie możemy jej niestety używać. Nie ma na rynku dostępnej ani jednej pasty, która spełniałaby wymogi SCD.

Dlatego dotychczas myłam Kacperkowi ząbki sodą oczyszczoną. Jest tego taki plus, że są teraz dużo bielsze. Wapno podaję jako suplement.

Znalazłam domowy przepis na pastę do zębów, dziś przyszedł mi pocztą ostatni składnik, także będę ją robić. Według tego przepisu:

6 łyżeczek sody oczyszczonej
1/3 łyżeczki soli himalajskiej
6 łyżeczki oleju kokosowego
12-13 kropli olejku miętowego
dla tych członków rodziny , którzy nie wymagają diety SCD dodać 1 łyżeczkę ksylitolu

Wystarczy wymieszać i trzymać w słoiczku w temperaturze pokojowej.

Kacperek umyje dziś zęby pastą:)

No i bardzo ważna rzecz. Pamiętajcie o nitkowaniu zębów dzieciom. Kacperek nie byłby w stanie powiedzieć że kawałek mięsa utkwił mu między ząbkami, nie mówiąc już o dokładnej higienie jamy ustnej. Nitkowanie zębów dziecku, które się nie komunikuje jest szczególnie ważne. Na początku wprowadzania tego zwyczaju miałam naklejona dużą kartkę z przypomnieniem na lustrze w łazience. Teraz to już nawyk, bez którego nie wyobrażam sobie, abym wysłała Kacperka spać. Najłatwiej używać takich jednorazówek.


No i jeszcze jedna ważna informacja, za którą jestem bardzo wdzięczna naszej pani dentystce. Zamieniłam Kacperkowi zwykłą szczoteczkę na elektryczną, a powinnam była na soniczną. Jest to najskuteczniejsza forma czyszczenia ząbków, szczególnie jeżeli ma wbudowany timer z podziałem na 4 30-to sekundowe cykle do czyszczenia każdej ćwiartki zębów. Odkąd pozbyliśmy się z domu zwykłej szczoteczki, Kacpra zęby są dużo ładniejsze i wiem, że bardzo porządnie myte.


Zachęcam, aby na tego typu pastę przestawić całą rodzinę. Dlaczego? Zerknijcie choćby tutaj

Akceptacja

Natknęłam się wczoraj w telewizji na jakiś reportaż o chłopcu, tak na oko 8 letnim, który musi być karmiony pozajelitowo do końca życia ze względu na chorobę na jaką zapadł w wieku dwóch lat.
Ten chłopczyk właśnie powiedział coś co mnie urzekło.


MUSIAŁEM POGODZIĆ SIĘ Z TYM CO SIĘ STAŁO.
GDYBYM SIĘ NIE POGODZIŁ, ODCZUWAŁBYM UDRĘKĘ DO KOŃCA ŻYCIA.

Jakie to prawdziwe. I ja muszę znaleźć w sobie dość siły, aby się pogodzić. Dotychczas tego jeszcze nie zrobiłam.

Czuję udrękę. Czuję, jakbym nie mogła nabrać powietrza pełnią płuc, oddychała płytko i ciężko. Czuję jakbym nie mogła roześmiać się tak szczerze, od środka. Fizycznie czuję ciężar, który dźwigam. Jak to jest, że czuję go nawet fizycznie...

Minęły dwa lata, a nie ma dnia bez łez.

Pogodzić się to wcale nie znaczy zaprzestać walki. To są dwie osobne sprawy.

czwartek, 27 marca 2008

Ach, co to była za noc...

Położyłam spać Kamilka jak zazwyczaj około 8.30, Kacperek wykąpany i w piżamce jeszcze się kręcił. Dawno już zrezygnowalismy z usypiania go, albo narzucania mu kiedy ma pójśc spać, bo zazwyczaj ma duże problemy z zaśnięciem, chce aby ktoś z nim leżał i można tak leżeć nawet dwie godziny, a on nie zasypia. Odpuściliśmy więc i pląta się tak długo, aż padnie. Najczęściej około 10 wieczór.

To jest trochę uciążliwe, bo kiedy nie śpi to ciągle czegoś potrzebuje. Ciągnie mnie za rękę do lodówki, to pić, to jeść. Wiadomo jak jest. A my chcielibyśmy mieć choć chwilę czasu wieczorem na odpoczynek.

Zaczęliśmy oglądać "You can dance", Kacperek patrzył na to trochę i usnął. Ulga. Wolność! Juhuu!!!

Pokręciliśmy się ze dwie godzinki i około północy położyliśmy się spać. Po dziesięciu minutach Kacperek przyszedł do nas i natychmiast zaczał płakać. To nie był płacz, to był ryk jakby go obdzierali ze skóry. Usiłowaliśmy go uciszyć, aby nie obudził Kamilka, ale nic to nie dało i za moment mieliśmy wycie dwóch syren okrętowych. Ja się rzuciłam uspokajać malucha, a Piotrek Kacperka.

Najtrudniejsze jest to, że nie wiadomo co się dzieje. Musimy się domyślać czy to ból, czy zły sen, czy widzimisię czy jeszcze coś innego. Nie ma możliwości tego poznać po Kacperku. On nie jest w stanie dać do zrozumienia, że coś go boli, a juz tym bardziej określić gdzie. Zgaduj zgadula- jak u niemowlęcia.

W grę wchodził brzuszek, gardło (bo mnie boli), zgaga (u niego częsta) albo inne niezydentyfikowane przypadłości. Równie dobrze mogło go nie boleć nic.

Czas mijał, a oni płakali coraz intensywniej. Kacper dostal lek na zgagę, nic to nie pomogło. Krzyknęłam do Piotrka aby mu zrobił ciepłej wody z miodem (jeśli to gardło to złagodzi, a na herbatę nie było czasu). Przeciwbólowego nie mogę nic podać, wszystko ma syrop kukurydziany w składzie. Oczywicie w sytuacji prawdziwego zagrożenia nie oglądałabym się na to, ale tu nie wiadomo było co się dzieje.

To są nieprzyjemne i trochę niebezpieczne chwile, bo teoretycznie może się dziać wszystko, a on nie potrafi przekazać czy sytuacja jest poważna. Nie wiem więc jak reagować. Wyraźnie oczekuje ode mnie pomocy, a ja nie potrafie pomóc. Z punktu widzenia dziecka mama powinna zaradzić na wszystko. Ta mama nie potrafi...

Piotrek wymyślił, aby włączyć Kacperkowi bajkę. Nie wiem co ja bym bez niego zrobiła. Podziałało jak magia. Natychmiast z rozdzierającego wycia uspokoił się i zasnał. Uff...

Kamilek jednak nie. Aż go szarpało. Trochę pomogło mleko, ale jeszcze przez dobre pól godziny musiałam go kołysać. Kiedy w końcu zasnął odetchnęlismy z ulgą.

Spokój trwał jednak krótko, bo historia się powtórzyła. Kacperek znowu obudził się z rykiem, na szczęście Kamilek spał już mocno.

Te atrakcje trwały długo. Zrobił się środek nocy. Dobrze, że teraz to są już tylko pojedyncze epizody. Kiedyś taka jazda była każdej nocy i nie kończyła się zaśnięciem dziecka tylko hiperaktywnością i bieganiem do białego rana.

Żeby nie przynudzać o samym spaniu pochwalę sie jeszcze jakie dobre wyszły mi dzisiaj

Kurczakowe kuleczki (etap 1)

- ugotowany kurczak (ilośc w zależności od naszego apetytu)
-SCD majonez domowy

Wystarczy wymieszać zmielonego w malakserze kurczaka z majonezem, sola i pieprzem tworząc coś na kształt kuleczek. Rozgrzać piekarnik do 170 C . Wyłożyć na natłuszczona blachę (użyłam pergaminu) i piec 35 minut.
Smacznego!

Ten talerzyk jest od filiżanki,  wiec mniej więcej macie pojęcie jakie małe powinny być te kuleczki.




Bardzo dobra przegryzka w trakcie oglądania telewizji.
Natomiast sama pasta, użyta jeszcze przed pieczeniem świetnie posłuży jako smarowidło do kanapki z chleba jajecznego.

Dieta SCD wcale nie jest przykra i niesmaczna. Znam GFCF aż za dobrze, Kacperek był trzymany ściśle na tamtej diecie około roku. Teraz je dużo smaczniej.

Wyniki badań

Dostałam wyniki badań Kacperka. Testosteron - najbardziej mnie interesujący - prawie w normie, lekko poniżej. Ech...no to kolejny trop odpada. Nie tędy droga...
Krew idealna, mocz idealny, hormony tarczycy piękne, jednym słowem prawdziwy okaz zdrowia. Hehe

Niebezpiecznie kurczą mi się możliwości działania. Jest trochę rtęci do usunięcia, ale na tyle mało, że poprzedni lekarz Kacpra uważał, że nie ma sensu tego ruszać. Zostaje kupienie na rok HBOTA (finansowo nas rujnujące), kontynuacja diety i jakieś drobniejsze interwencje w które nie bardzo wierzę.

Po prostu świetnie...

środa, 26 marca 2008

Święta

Lubię święta. Teraz tylko przeciułać do następnych. Lubię to całe zamieszanie przed i spokój w trakcie. Spędziliśmy je sami, było rodzinnie i przyjemnie. Udało mi się zrobić żurek , upiec indyka, dwa ciasta, zrobić sałatkę, duże zakupy i tysiąc pięćset potraw dla Kacperka.

Było szczególnie przyjemnie dlatego, że odkąd stosuję tą specjalną maszynę do regulacji temperatury jogurtu Kacperek jest dzieckiem idealnym pod względem dyscypliny. Może to przypadek, trudno powiedzieć. Zrobił się milszy, nie awanturuje się już o bajki, o spacer. Zaczął zakładać sobie na głowę pudełko po klockach, worek na śmieci i mój czepek pod prysznic. Śmieszy go to. Wreszcie:)

Głaszcze mnie po raz pierwszy po początku choroby. Zrozumiał "pocałuj" choć określenia tego używam sporadycznie.

Piotrek przyniósł do domu kolejną chorobę, jego rozłożyło w Wielką Sobotę, mnie w Wielkanoc. Dobrze, że wszystko było już zrobione, bo byłam w stanie tylko leżeć i nawet na spacer nie można bylo mnie namówić. Teraz mam tylko nadzieję, że nie przerzuci się na chłopaków. Nie mam na to niestety już wpływu.

Wyraźnie siadłam ostatnio na laurach w wypróbowywaniu nowych pokarmów i wciąż podaję Kacperkowi to samo menu. To pewnie dlatego, że niebezpiecznie szybko przybliżyłam się do etapu trzeciego, a w moich założeniach początkowych było nie zaczynać go wcześniej niż w wakacje. Została mi do przetestowania tylko papryka, ogórek (nie mam pomysłu co można zrobić z gotowanego ogórka) i morele. Dynii nie liczę, bo to prawie to samo co dynia piżmowa (butternut squash) i nie wiem czy w ogóle będę próbować.

Kamilek chodzi od trzech dni. Ma 10 miesięcy, to dużo szybciej niż Kacperek. Są całkowicie różni. Gdy na nich patrzę, czuję pragnienie posiadania kolejnych i kolejnych dzieci, aby móc przyglądać się im jak potrafią być różne. Kamil wniósł do naszego smutnego życia wiele radości. Wcześniej życie to była zmora. Kacper był w gorszym stanie. Leżał tylko na łóżku, bez reakcji na otoczenie, a ja leżałam razem z nim, bo nie mogąc go wciągnąć w żadna zabawę czy zajęcie i nie mogąc mu w żaden sposób pomóc, po prostu leżałam z nim, aby nie był sam. To był taki etap, że nie było nawet możliwości pracować z nim terapeutycznie. Specjaliści przychodzili do domu na 4-5 godzin dziennie i po roku pracy nie widzieli żadnych efektów. Ja robiam co mogłam i stan pozostawał taki jak był. Dopiero po operacji zaczęło coś ruszać, ale teraz trudno jest mi powiedzieć co tak naprawdę zadziałało. Myślę, że wszystko po trochę.

Dzisiaj zakręciła mi się łezka w oku, bo na gadu-gadu napisała do mnie koleżanka, z którą rzadko rozmawiam. Poznałyśmy się jesienią. Kacpra fizykoterapeuta zapytał mnie czy może jej dać mój numer telefonu, bo dziewczynie świeżo zdiagnozowali synka i jest zrozpaczona, nie wie co robić. Jasne. Pomagam jak potrafię. Na każdym dziecku zależy mi jednakowo. One są wszystkie nasze. Szczególnie te chore.

Wtedy jesienią jej synek był na tym poziomie choroby co Kacperek, a dziś napisała:

"X przyjmuje zastrzyki z witaminą b12 codziennie i jest ogromna poprawa. Zna już cały alfabet, liczy do 10, zaczyna wszystko powtarzać. A to wszystko zawdzięczam tobie Agnieszko, bo to dzięki tobie trafiłam do neubrandera. Niech ci bozia w dzieciach wynagrodzi".


No, niech wynagrodzi. Właśnie w dzieciach, a nie inaczej. Takie wiadomości to nie tylko radość, to też żal, że mojego dziecka nie spotkało to samo, pomimo tych samych metod leczenia i wielu innych. Oni spróbowali tylko tego jednego. Zaczęli leczyć w listopadzie. A moje dziecko wciąż bardzo chore. To właśnie typowe dla tej choroby, każdy reaguje na co innego, jedni wychodza z choroby, inni pozostają upośledzeni do końca życia.







piątek, 21 marca 2008

Jesteśmy tym co jemy


Niesamowite wprost jest to, jak skurczył mi się czas. Nie mam czasu pisać, spać, nie mam czasu nawet przysłowiowo podrapać się w tyłek.

Mamy z dwójką małych dzieci wiedzą o czym piszę, a teraz dodajcie sobie jeszcze, że jedno z nich wymaga szczególnej opieki, dodajcie sobie również pracochłonną dietę i to sterczenie godzinami w kuchni oraz brak kogokolwiek do pomocy. Ech...

Jestem pełna podziwu dla mam, które decydując się na tą dietę dla swojego dziecka, przestawiły na nią jednocześnie solidarnie całą rodzinę. Czym innym jest wyżywić w ten sposób 4- letnie dziecko, a czym innym dorosłego mężczyznę i resztę członków rodziny. Znam kobiety, które nic innego nie robią tylko gotują. Sajgon.

Jest Wielki Czwartek, a ja nie mam zrobione jeszcze prawie nic na Święta. Trudno. Będzie jak będzie. Mam nadzieję, że będzie choć miło.

Wybaczcie mi więc częstotliwość z jaką pojawiają się tu posty. Byłoby ich znacznie więcej gdybym miała czas.

Nie mamy w Stanach żadnej rodziny, skazani jesteśmy wyłącznie na siebie. Nie wchodzi w grę pójście do kina czy na kolację. Bywa, że chodzimy na śniadania, ale odkąd Kacperek jest na diecie zrobił się z tym problem, czasem zabieram mu jego jedzenie, ale jednak nasze wyjścia przez całą tą sprawę jeszcze się ograniczyły. Zamówić pizzę do domu głupio, bo dziecko patrzy. Same ograniczenia. Kiedy jemy obiad włączamy mu ulubionego Thomasa i tylko tak możemy cos zjeść (oczywiście w kuchni). Pizzę zamawiamy przed północą kiedy już zaśnie.

Dzięki Bogu w biodra mi nie idzie, więc czasem mogę sobie na to pozwolić:)

Wreszcie wczoraj przyszła pocztą magiczna maszyna do kontroli temperatury jogurtu.
Takie cudo.

Kupiłam wcześniej zwykły ściemniacz, który dozuje moc, jako że (jak pisałam wcześniej) moja jogurtownica przegrzewała się. On kontrolował temperaturę znacznie lepiej, ale jednak musiałam co pół godziny przesuwać podziałkę mocy w górę lub w dół, był problem z wyjściem z domu, postanowiłam zainwestować więc w to urządzenie. Nie jest tanie, ale potraktowałam to jako inwestycję na długie lata.

Przysłali mi je bez rachunku i bez instrukcji. Wydaje się, że obsługa jest prosta jak budowa cepa, a okazało się, że wcale nie. Wieczorem chciałam w miarę wcześnie zdążyć z nastawieniem jogurtu, aby 27 godzin nie wypadło nastepnego dnia w środku nocy. Spieszyłam się, nie udało mi się nastawić z marszu, a musiałam kąpać dzieci więc poprosiłam Piotrka aby ustawił to ustrojstwo.
Po 10 minutach okazało się, że wciąż jest z tym problem. Ciekawe, bo Piotrek to typ złotej rączki. Nie wiadomo było czy temperaturę ustawia się w celcjuszach czy fahrenheitach, po ustawieniu jej dioda cały czas migała, a o nastawieniu czasu w ogóle nie można było marzyć. Wrrr....

Zagotowało mnie. Zaczęliśmy na zmianę próbować, licząc na to, że drugiej osobie wpadnie coś mądrego do głowy. W końcu stwierdziliśmy, że urządzenie jest zepsute. Głupia sprawa. 100 dolarów poszło, rachunku nie przysłali…
Napisałam maila do firmy i na kilka minut przed północą miałam odpowiedź. Skierowali mnie na stronę, na której można znaleźć instrukcję obsługi i jednocześnie powiedzieli, że czasu się w tej maszynce nie ustawia, a skoro dioda miga to znaczy, że wszystko działa. Za $100 spodziewałam się czegoś więcej niż tylko regulowania temperatury…

No trudno. Najważniejsze, że mam włączony jogurt, ustawione dokładnie co do stopnia 42 C i mogę nawet wyjechać na cały dzień z domu, nic mnie nie obchodzi, wracam po 27 godzinach – voila! – gotowe

Tak to można jogurt robić! Ach, aż lżej się oddycha:)

Uaktualnienie: Dzięki uprzejmości Ani K. mamy informację, że do tego celu świetnie nadaje się regulator temperatury w akwarium. Oto co pisze Ania: "Działa to na tej zasadzie, że do prądu podłączamy ten regulator, ustawiamy maksymalną temperaturę, przy jakiej chcemy, by się jogurtownica wyłączała. DO regulatora podłączamy jogurtownicę, a do jogurtu wkładamy sondę (termometr). Gdy jogurt osiągnie temperaturę zaprogramowaną, urządzenie wyłącza jogurtownicę i włącza ją ponownie, gdy temperatura trochę spadnie. I tak w kółko."

Dawno nie wprowadzałam Kacperkowi nic nowego do jedzenia. Chwilowo skończyły mi się pomysły. Książki nie udało mi się wylicytować na ebayu, zapomniałam o aukcji, a mam zwyczaj licytować w ostatnim momencie. Teraz poluję czy pojawi się następna. Ciężko znaleźć tą pozycję. Chodliwa bestia.

Może spróbuję po Świętach wprowadzić gotowaną paprykę. Wyobrażam sobie, że będzie to trochę przypominało w smaku leczo. Może być smaczne. Nie pamiętam jednak jak się ściąga skórkę z papryki. Coś mi świta, że wrzucamy paprykę do piekarnika, ale na jak długo, albo jaka temperatura to nie mam pojęcia, cos z papierową torbą później - podpowiedzcie proszę.

Jako, że nie stać mnie na kupowanie wszystkiego organic postanowiłam przeszukać internet by dowiedzieć się, które warzywa i owoce maja największe stężenie pestycydów i tylko te kupować organiczne.

Doczytałam, że z owoców najbardziej chłoną pestycydy jabłka i brzoskwinie. Bezpieczne są gruszki. Jeżeli uda mi się znaleźć dokładniejsze informacje na ten temat niezwłocznie je wkleję.

Przez przypadek natknęłam się na to – muszę to wkleić, bo mnie zszokowało –na tej stronie było napisane:
"Oto lista tego, co podaje się zwierzętom później spożywanym przez ludzi:

· Mięso tego samego gatunku
· Chore zwierzęta
· Pióra, sierść, skóra, kopyta i krew
· Gnojówka i inne odpadki zwierzęce
· Plastik
.
Lekarstwa i chemikalia
. Niezdrowa ilość ziarna”

…i my to później jemy. Dajemy jeść naszym dzieciom. Dziwimy się dlaczego chorujemy. Pytanie - ile pociągniemy?



wtorek, 18 marca 2008

Waga i ...muchy


Odkryłam przepis, który swobodnie może udawać waniliowy serek homo. Oczywiście przepis jest jak większość zamieszczonych tutaj, ze strony Pecanbread, zrobiłam tylko maleńką modyfikację.
(Właśnie licytuję kolejną książkę o diecie SCD na Ebayu, jeśli wygram, skorzystacie wszyscy na nowych przepisach).

SEREK "HOMO": (etap 2)

1 awokado (miękkie!)
2 łyżki soku z cytryny
1 łyżka miodu
3 łyżki SCD jogurtu

kilka kropli SCD wanilii

Wszystko zmiksować w blenderze.
Jeżeli kupicie awokado twarde jak kamień, to się nie przejmujcie. Potrzymane kilka dni w pokojowej temperaturze zmięknie całkowicie. Trzeba uważać żeby go nie obić - miąższ pod spodem zgnije i nie będzie nadawał się do użycia.



Nie dość, że pyszny to i pożywny.
Ostatnio akurat, to że coś jest pożywne, jest dla mnie coraz bardziej istotne, ponieważ Kacperek chudnie. Nie sądzę jednak, żeby była to wina diety, bo przez pierwsze dwa i pół miesiąca wyglądał świetnie. Problem pojawił się odkąd rozpoczęliśmy podawanie mu leku 6 MP. Pisałam o tym, to było około trzech tygodni temu. Od tego czasu Kacperek przestał jeść. Lek wywołuje mdłości i powoduje utratę apetytu. U nas to widać wyraźnie. Nie podoba mi się to, ale jednocześnie widzę, że 6 MP pomaga mu, bo brzuszek robi się płaski.


Nie jest płaski dlatego, że Kacper wychudł. To nie ma nic do rzeczy. Dotychczas często, pomimo iż bywał chudy, brzuszek sterczał jak w ostatnim trymestrze ciąży. Teraz 80% czasu jest płaski. Biegunka opanowana. Widać, że dieta, a może dieta i leki, daje wyraźne efekty w leczeniu jelit. Na jogurcie dochodzimy już do 6 łyżeczek dziennie, a to również nie pozostaje bez wpływu na ich stan.


Dziś odebraliśmy Kacpra ze szkoły osobiście (na codzień zabiera go i odwozi autobus szkolny), bo zaraz potem chcieliśmy pojechać zrobić mu badania z krwi. Pani wzięła mnie na bok i zasugerowała powszywanie gumek do wszystkich spodni, bo Kacperek ciągle je sobie podciąga i ma z tym kłopoty. Kurcze, naprawdę nie zauważyłam. To się musiało stać w ciągu ostatnich dni, bo jeszcze niedawno , daję głowę, trzymały się na pupie jak należy. Zresztą, od razu po przyjściu do domu zakładam mu takie wygodne dresiaki na gumce i te są wciąż dobre (jeszcze!), więc mogłam nie zdążyć zorientować się.

Porównajcie sobie ze zdjęciem w starszych postach jaka chudzinka się z niego zrobiła:




Przyjechaliśmy do domu, włączyłam Kacperkowi jego ulubiona bajkę Thomas The Tank Engine (hi hi w Polsce to się podobno nazywa Tomek i przyjaciele, boki zrywaliśmy ze śmiechu całą sobotę, bo jakoś nam to bardzo dziwnie brzmi), a sama wzięłam się od razu do wszywania gumek w każde spodnie, które nawinęły mi się pod rękę. Piotrek był głodny, zaczał się denerwować, że nie robię obiadu, ale jakoś szybko uporałam się i z jednym i drugim. Zresztą zaraz mi pomogł.


Zrobiłam mleko orzechowe, upiekłam też chleb, tym razem użyłam marchewki. Z marchewką jest równie dobry jak z awokado czy ze squoshem lub cukinią. Nie próbowałam jeszcze fasolki szparagowej.


Ale nie o tym chciałam napisać. Posłuchajcie. Wystawiłam go na okno. Temperatura była okolo 7 stopni plus. Patrzę się po chwili, a po moim cudownym chlebku łazi mucha. No niech to! Chleb wylądował w koszu, to nie podlegało żadnej dyskusji, miałam kolejne pół godziny z glowy robiąc następny.


W Nowym Jorku mamy niezniszczalne muchy. Nie rozumiem jak to się dzieje. Podobnie jak w Polsce, zimą znikają wszelkie owady. Muchy jednak nie. Latają nawet na mrozie. Nie widać ich tak normalnie, żeby sobie fruwały tu i tam, ale jak tylko zwąchają jakiś kąsek, zaraz się pojawiają. Podobnie osy, latają jeszcze końcem listopada w czasie solidnych przymrozków. W Polsce to niemożliwe... no chyba, że cos się zmieniło podczas mojej ośmioletniej nieobecności... nie sądzę:)


piątek, 14 marca 2008

Edukacja...

Zaczęłam ostatnio intensywniej myślec o tym, co czeka nas po powrocie do Polski. Jaką przyszłość jesteśmy tam w stanie Kacperkowi zapewnić. Nie wygląda to różowo.

Wracamy do domu położonego 16 kilometrów od większego miasta. Przy dobrych wiatrach kiedy wrócimy Kacper będzie miał 5 lat. Nawet nie wiem jak pozmieniały sie przepisy dotyczące zerówki i pierwszej klasy. Prawdopodobnie będzie musiał iśc od razu do zerówki. Zaczną się problemy. Czy przyjmą go do klasy zintegrowanej? Nawet jesli tak, to czy to dla niego dobre rozwiązanie? I tak źle i tak niedobrze.

W szkole specjalnej będzie miał za niski poziom. Nie wiem, być może moja wiedza na ten temat jest uboga, ale po obejrzeniu kilku reportaży na temat szkolnictwa specjalnego w Polsce widze to czarno.

W szkole z dziećmi zdrowymi, w klasie integracyjnej będzie się czuł zagubiony i nie nadgoni, bo zupełnie nie potrafi naśladować, ani być uczestnikiem grupy. Nie mówi, rozumie tylko podstawowe rzeczy. Nie wiem nawet czy jest taka możliwość, bo kilka miesięcy temu oglądałam program w tv, w którym mówiono, że dla autystów miejsca w klasach integracyjnych nie ma, ponieważ personel jest nie przeszkolony do pracy z tego typu dziećmi.

Tylko sie załamać.

Po cichu liczę na to, że do tego czasu coś się odblokuje, że nastapi poprawa, która pozwoli mu utrzymać się w klasie integracyjnej, która pozwoli mu czerpać z niej i rozwijać się. Nie mam jednak żadnej gwarancji. Wręcz przeciwnie, zapowiada się, że czeka go szkoła specjalna.

Bardzo to przeżywam, nie mogę pojąć jak u tak wspaniale rozwijającego się chłopca mogło dojść do tak rujnującej mózg choroby. Ktoś to kiedyś mądrze powiedział, że dzieci chore kocha się podwójnie.

Często mam uczucie jakby to wszystko było tylko jakimś koszmarnym snem, z którego trudno się obudzić. Że - pyk - otworzę oczy i zobaczę znów tego dawnego Kacperka, śmiejącego się i pełnego życia.

Bystre, zdrowe dziecko.

Dzisiaj zaskoczył nas bo ubrał sobie niebieskie okulary przeciwsłoneczne, przechadzał sie w nich i sprawiało mu to frajdę. Robił też miny przed lustrem. Niesamowite.

Pewnie nie rozumiecie dlaczego piszę, że to jest niesamowite. W przypadku mojego synka jest, ponieważ on nie robi dosłownie nic poza oglądaniem telewizji, noszeniem w rękach butelek po szamponach i wygladaniem przez okno. Nie wierzycie? To prawda.

Nie ma żadnego zapału do robienia czegokolwiek. Umie układać puzzle i klocki, lubi gdy mu czytam, lubi hulajnogę, ale nic z tych rzeczy nie robi z własnej inicjatywy.

Bardzo dołująca jest ta jego bezczynność.

O masełku


Generalnie rzecz biorąc masło (prawdziwe masło) jest dopuszczalne na diecie SCD. Przy autyźmie jednak należy uważać na jakikolwiek nabiał i lepiej jest gdy się go nie stosuje, szczególnie na początku. Jest jednak pewna forma masła, która posiada same zalety i jak najbardziej można ją stosować w dowolnych ilościach już od samego początku diety. Mam na myśli masło klarowane ghee.

Masło to jest bardzo łatwo zrobić. Posiada same zalety - nie pali się jak zwykłe masło, wytrzymuje zdecydowanie wyższą temperaturę smażenia, pięknie pachnie, nie zawiera śladów kazeiny oraz można je długo przechowywać. Nadaje się perfekcyjnie dla naszych dzieci. Można go też stosować w diecie bez glutenu i kazeiny.

Czytałam, że jest niezwykle popularne w kuchni indyjskiej. Typowa hinduska nie wyobraża sobie wręcz gotowania bez używania ghee prawie do wszystkiego. Ghee jest pierwszym pokarmem stałym jakie podaje się indyjskim dzieciom.

Skoro to takie proste to spróbowałam zrobić. Proszę bardzo:

Dodam jeszcze, że nie bez znaczenia jest jakiego masła użyjemy do zrobienia ghee. Najlepsze oczywiście jest masło (używamy tylko masła extra nie tego śmietankowego) najlepsze byłoby ekologiczne - ale to nie wymóg -  i to jak najświeższe. Sklepowe jednak się nada, byle nie miało żadnych domieszek.

Potrzebne jest 3 kostki niesolonego masła najlepszej jakości. Wybierzcie garnek z solidnym dnem i roztopcie masło na średnim ogniu, niech to nawet trwa długo, ważne żeby ogień nie był ostry, to uchroni masło od przypalenia się.
W pewnym momencie zacznie ono bulgotać, tak ma być, nie przejmujcie się. Wystarczy wtedy przykręcić gaz na minimum, a proces bulgotania po kilku minutach ustanie. Na maśle zacznie się pojawiać piana. Wtedy należy zacząć odliczać czas. Potrzeba nam około 40 minut delikatnego pyrczenia, bez mieszania, bez przykrywki, na minimalnym gazie.
Nie chodzi o to by dokładnie pilnować czasu 40 minut, może macie taki garnek, w którym to się zrobi dużo szybciej. Wyznacznikiem tego, że masło jest gotowe jest kolor osadu na dnie. Ma być brązowo-złoty  i wtedy wyłączamy. Jeżeli wyłączycie wcześniej to cały osad przeleci przez sitko wraz z masłem i nic z tego nie będzie.

Wyłączyć możemy dopiero wtedy, gdy zebrany na dnie osad zacznie brązowieć, a na powierzchni pojawi się masło przeźroczyste jak woda.



Uważajcie aby nie przypalić osadu na dnie, bo jeśli tak się stanie to jego spalony zapach zniszczy całe masło.

Po wyłączeniu gazu masło trzeba odłożyć i nie przeszkadzać mu przez 10 minut. Po upływie tego czasu, łyżką cedzakową zbieramy pianę z wierzchu, a resztę masła przecedzamy przez filtr do kawy lub kilkakrotnie złożoną gęstą ściereczkę. Czysty, przeźroczysty płyn przelewamy do słoiczka i odkładamy do spiżarki. Przetrzymujemy w temperaturze pokojowej. Resztę wyrzucamy.

W zimne dni ghee może mętnieć, a nawet przybierać formę stałą. Tak jest ok.

Przestrzegam przed kupowaniem sklepowego masła klarowanego. Np to z Mlekowity ma wyraźnie napisane, że zawiera 99,80% masła klarowanego w składzie. Nie wiadomo czym wypełnili pozostałe 0.20%. Robione w domu wyjdzie taniej i będziecie mieć pewność że jest czyste.

Spróbujcie jak smakuje jejecznica na ghee. Rozpłynąć się można z rozkoszy:)


2015: Jako, że ciągle pojawiają się pytania i niejasności na temat masła klarowanego, postanowiłam nakręcić Wam jak je robię w domu. To jest naprawdę proste, zobaczcie sami. Wybaczcie mój brak profesjonalizmu jaki widać w montażu tego filmu, jest to mój debiut:)



wtorek, 11 marca 2008

Pyjama Day



Nie pisałam trochę, bo pochłonęło mnie zamieszanie w mediach dotyczące precedensowej sprawy rodzice kontra rząd USA dotyczącej autyzmu ich córki wywołanego przez szczepienia. Zrobiło sie głośno o tej sprawie i nie ukrywam, że wlało to pewną nadzieję w moje serce. Nadzieję, że coś się zmieni, że sprawa przyciągnie większe zainteresowanie, a tym samym, być może, znajdą się kolejne środki do badań nad autyzmem, może nawet jakieś odroczenia od szczepień dla dzieci będących w grupie ryzyka. Oczywiście to nie zmieni się od jutra, ale daje nadzieję na takie zmiany w przyszłości. Aby uchronić dzieci, które kiedyś się urodzą. Bo naszym to już nie pomoże.

Kacperek miał dzisiaj w szkole pyjama day. Spakowałam mu do szkoły piżamkę, pantofle, misia i podusię. Mieli luźniejszy dzień, wszystkie dzieci były ubrane w piżamki (włącznie z panią), słuchały tylko bajek, piły kakao i jadły ciastka czekoladowe.

No właśnie dzieci... ale nie mój Kacperek. Bardzo zależalo mi na tym, aby nie czuł się gorzej. Postanowiłam zrobić mu mleko z orzechów laskowych i bezy. Z mlekiem poszło łatwo, ale z bezami miałam trochę schodów.

Wykorzystałam przepis z Pecanbread. Następnym razem zdecydowanie go zmodyfikuję, bo bezy wyszły makabrycznie słodkie. Według ich przepisu należało wsadzić bezy do piekarnika na najniższą możliwą temperaturę i po 2-3 godzinach powinny one przybrać kolor miodu i być gotowe. Ha!

Ja tymczasem po 3 godzinach sprawdziłam je po raz setny i dalej były miękkie. Co jest ?! Może za zimny piec? Dalej są białawe...jeszcze nie gotowe. Z 3 godzin zrobiło się 6. Coś tu jest nie tak...

Stwierdziliśmy oboje z Piotrkiem, że coś musiałam zrobić źle. Czytaliśmy przepis na zmianę, aby wyłapać jakiś popełniony błąd. Żadnego nie było! Przepis musi być po prostu zły. Piotrek mówi - wyrzuć to wszystko w cholere. Mi łzy stanęły w oczach, - jak to mam wyrzucić? Dzieci będa miały kakao i ciastka czekoladowe, a Kacperek co?

Placek migdalowy nie wchodził w grę, bo ma go na codzień, a to miała być niespodzianka.

Postanowiłam, w całkowitej desperacji, zostawić je na całą noc w piekarniku (temperatura była minimalna więc wiedziałam, że się nie spalą) i wyrzucić dopiero rano jeśli i to nie pomoże. Poszłam spać zawiedziona i zdenerwowana. Miałam poczucie niepanowania nad sytuacją i tego, że zawiodę dziecko. Paskudnie. Najlepiej się zakopać.

Rano, po wyjęciu z pieca były ...TAKIE SAME...

o nie!!!

Gdyby nie przytomność umysłu Piotrka, prawdopodobnie wszystkie wylądowałyby z tej desperacji w koszu. Wystaw za okno, jest zimno, stwardnieją - powiedział. No i wtedy mnie olśniło. Oczywiście! Oczywiście, że o to chodzi! Natychmiast wystawiłam pierwszą brytfannę za okno i po dziesięciu minutach Kacperek miał małą paczuszkę pełną bez spakowaną w plecaku. Ach jak cudownie:)



SCD BEZY (Etap 1)

2 jajka
2 łyżki miodu
szczypta soli
pergamin

Ubijamy pianę z białek ze szczyptą soli. Kiedy jest ubita na sztywno, delikatnie dodajemy miodu mieszając ręcznie. Wykładamy łyżką (robiąc małe stożki czy co tam chcecie) na brytfannę wyłożoną pergaminem (nic innego się nie nadaje) i do piekarnika na najmniejszą możliwą temperaturę.


Radzę zaglądać co chwilę i monitorować proces pieczenia. Podobno, piszę podobno, bo u nas to się nijak nie sprawdziło, jeśli zrobią się w kolorze miodu (jaśniejszego jego odcienia) to są gotowe. Jeżeli zaś zaczną brązowieć na brzegach znaczy to, że temperatura w piecu jest za wysoka. Dobrze jest wtedy go wyłączyć i uchylić drzwiczki, a po jakimś czasie znowu włączyć i tak w kółko, aż się zrobią.

W trakcie kilku dni mojego niepisania na blogu, wypróbowałam jeszcze dwa inne przepisy. Do menu Kacperka dodałam grzyby więc pozwoliło mi to na wypróbowanie zupy grzybowo szpinakowej. Zrobiłam też proste kiełbaski.

ZUPA GRZYBOWO SZPINAKOWA (Etap 2)



kilka skrzydełek lub udek z indyka
2 marchewki
1 łodyga selera
1 cebula
2 ząbki czosnku
300 g mrożonego szpinaku
500 g pieczarek
kilka suszonych grzybów
1.5 l wywaru warzywnego, grzybowego lub rosołu SCD (tylko domowej roboty wg zaleceń diety)
1 łyżka oliwy z oliwek
sól, pieprz, odrobina szałwii

Zobaczcie na filmie jak robię tę zupę:



W garnku lekko rozgrzać oliwę i gdy jest ciepła wrzucić posiekany czosnek. Gdy czosnek zacznie ładnie pachnieć dodać skrzydelka i marchewki, seler i cebulę. Te dwa ostatnie będą do odłowienia na końcu i nie mogą być zjedzone. Zalać wywarem, dorzucic suszone grzyby i gotować co najmniej 4 godziny na wolnym ogniu. Po trzech godzinach dodać mrożony szpinak oraz pokrojone pieczarki. W razie czego dolejcie wody, tak aby całośc była przykryta i gotujcie jeszcze godzinę. Na kilka ostatnich minut dorzućcie suszoną lub świeżą, ale posiekaną szałwię, sól i pieprz do smaku. Nie zapomnijcie przed podaniem wyrzucić selera i cebuli  (niedozwolone na etapie 2). Gotowe.


PROSTE  I PYSZNE KIEŁBASKI SCD (Etap 2)

0,5 kg mielonej wieprzowiny
1 łyżeczka nasion kopru włoskiego -kupisz w aptece lub internecie
1 łyżeczka granulowanego czosnku (suszymy go i mielimy w domu sami - dostępny w handlu zawiera zabroniony składnik zapobiegający zbrylowaniu)
1 łyżeczka słodkiej papryki
1/2 łyżeczki pieprzu
1/2 łyżeczki zmielonej szałwii -apteka lub internet
1/2 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki pieprzu cayenne
1/4 łyżeczki białego pieprzu

Ja w koper i szałwie zaopatruje się albo na allegro albo w aptece, bo w sklepach nie widuje ( w USA były wszedzie)

Wszystko wyrobić ręką i w dłoniach formować ruloniki. Rozłożyć wszystkie na wyłożonej papierem do pieczenia blasze i piec w temp 180 st C do czasu, aż kiełbaski stracą surowość w środku (czas ten zależy od ich grubości). Na dalszym etapie można je smażyć obracając na patelni na 2 łyżkach oleju kokosowego. Te kiełbaski, gdy wystygną, kroją się i smakują jak normalna, dobrej jakości  kiełbasa ze sklepu. Oczywiście jeśli nie macie  jakiejś przyprawy to pomińcie ją.

Kacperkowi bardzo smakowały z SCD ketchupem.

2014: Tutaj Kamilek pomaga mi je przyrządzać. Chłopcy bardzo je lubią:)


Czasami kupuję też naturalne jelita. Są one do dostania w prawie każdym wiejskim sklepie, a w miastach musicie popytać w prywatnych sklepach masarskich. Można też zamówić je przez internet. Ja kupuje takie pakowane po 25 mb. Można je przechowywać zamrożone, a gdy są mi potrzebne, wyciągam i używając nakładki do kiełbas dołączonej do mojej maszynki do mielenia, robię takie kiełbaski według powyższego przepisu:

Tu widzicie je jeszcze surowe.


Takie można uwędzić, ugotować, kilkakrotnie zaparzyć w 80 C wodzie (codziennie przez 20 minut , trzy dni z rzędu, pomiędzy zaparzaniami trzymamy w lodówce) lub upiec. Są bardzo smaczne.






środa, 5 marca 2008

Lazaret



Szkoda gadać....wszyscy chorzy po kolei. Pisałam ostatnio, że rozłożyło Piotrka. Jakoś po weekendzie się pozbierał. Zaraz po nim dopadło Kamilka. Wieczorem był wesoły, a w nocy obudził się z płaczem i 40 st gorączki. Rozebrałam go z ciepłej piżamki i dałam pić, temperatura po chwili spadła do 38.9. Postanowiłam jej nie zbijać.


Sporo czytam o naturalnych metodach leczenia na forach SCD i często spotykam się z zaleceniem, aby gorączek do 103 F czyli 39.4 nie zbijać. Brzmi to troche kontrowersyjnie, bo ja słyszałam o 38.3 C jako tej maksymalnej, której się nie zbija, ale przy 38.9 postanowiłam zaryzykować. Jeszcze cały dzień męczyła go gorączka, taka umiarkowana do 38.5 C, trzymałam go w krótkim rękawku, większość czasu leżał w bujaczku i na następny dzień nie było śladu po chorobie.


Ani Kacperkowi ani Kamilkowi nie mogę podać żadnych leków ze względu na jelita. Odpada nawet prosty syrop z cebuli (za wczesny etap). Jedynie dozwolone jest oscillococcinum. Właśnie zasięgam opinii czy mogę dodać do herbatki sok z cytryny na etapie 2. Jak tylko otrzymam odpowiedź zaraz dam znać. Mogę też stawiać bańki.
(UAKTUALNIENIE: świeży sok z cytryny dopuszczalny jest już bezpośrednio po intro)


Dzisiaj z kolei Kacperek wrócił chory ze szkoły. Z autobusu wysiadł jeszcze uśmiechnięty, ale już pół godziny później płakał i miał gorączkę 38.4 C. Oczywiście nie zbijam. Położyłam go do łóżka, włączyłam bajki, dałam oscillococcinum (mam nadzieję, że nie za późno) i czekam co z tym sokiem z cytryny. Wieczorem postawię mu bańki, ale czekam na Piotrka, musi mi pomóc.


Ciekawe czy teraz kolej na mnie. Już od kilku dni czuję się półśrednio, ale póki co nie rozkłada mnie.


Zmieniając temat napisze jeszcze o zielonym puddingu jaki zrobiłam wczoraj według przepisu ze strony Pecanbread. Jest pożywny i smaczny. Robi się go w kilka minut. Same plusy.

ZIELONY PUDDING (etap 2)

1 awokado
1 dojrzały banan
1 kopiata łyżka masła orzechowego.

Wszystko wrzucamy do blendera i mieszamy do konsystencji puree. Być może trzeba będzie dodać odrobinę wody.

Dla typowego polskiego podniebienia, które nie nawykło do jedzenia awokado świątek , piątek i niedziela smak może być nieco dziwny i może wymagać czasu, aby się do niego przyzwyczaić, ale gwarantuję, że pudding jest smaczny.


Pozdrawiam

niedziela, 2 marca 2008

Bolesna pomyłka

Niech to jasny szlag...

Wydawało mi się, że już wszystko wiem o jogurcie SCD. Guzik prawda. Właśnie się dowiedziałam, że wszystkie robione przeze mnie jogurty były złe. Wściekam się teraz na siebie.

Mam jogurtownicę firmy Salton, o taką:

Ufałam jej jakoś bezmyślnie. Skoro jest zaprojektowana do robienia jogurtu to chyba mogę spać spokojnie. Okazuje się jednak, że nie. Otóż Salton jako jogurtownica przeznaczona do robienia tradycyjnych jogurtów nie jest przewidziana do pracy dłużej niż 10 godzin. Dlatego też, po upływie tego czasu przegrzewa się. Jak się okazało moja osiąga temperaturę 49 st C. W takiej temperaturze giną wszystkie bakterie i laktoza pozostaje niestrawiona. Taki jogurt posiada już tylko walory smakowe. Żadnych innych.

Ojej...

Teraz wypadałoby zrobić kolejny raz intro. Jestem podłamana.

Jest takie jedno urządzenie, widziałam go kiedyś, teraz przekopuję internet w poszukiwaniu go. To taka mała skrzyneczka, włącza się ją do kontaktu, dopiero do niej wkłada się wtyczkę jogurtownicy. Na tej skrzyneczce programuje sie określoną temperaturę i ona już pilnuje z dokładnością do 1 stopnia; wyłącza kiedy jogurt robi się zbyt ciepły, a włącza gdy temperatura spada.

Uaktualnienie: dzięki uprzejmości Ani K. mamy podpowiedź, że w Polsce można kupić regulator temperatury do akwarium, który doskonale sprawdza się w tej roli. Oto co Ania pisze;" Działa to na tej zasadzie, że do prądu podłączamy ten regulator, ustawiamy maksymalną temperaturę, przy jakiej chcemy, by się jogurtownica wyłączała. Do regulatora podłączamy jogurtownicę, a do jogurtu wkładamy sondę (termometr). Gdy jogurt osiągnie temperaturę zaprogramowaną, urządzenie wyłącza jogurtownicę i włącza ją ponownie, gdy temperatura trochę spadnie. I tak w kółko."

Muszę ją kupić i wtedy zrobić intro i zacząć wszystko jeszcze raz od początku...

sobota, 1 marca 2008

Wspominki początków i trochę o kuchni


Mój syn jadł dzisiaj najprawdziwsze spaghetti bolognese! No może nie takie najprawdziwsze, bo siłą rzeczy zmodyfikowane, ale równie smaczne.
Zapewniam:)


Przepis znalazłam na Pecanbread. Zawsze w zamrażarce mam gotowe małe pomrożone porcje mięsa mielonego (sama mielę, bo mam wrażenie, że sklepowe ma pełno ulepszaczy, koloryzantów, przedłużaczy świeżości i tym podobnego dziadostwa), staram się kupować mięso organic, a jeśli mnie na takie nie stać, to przynajmniej to hodowane bez antybiotyków i hormonów. Oczywiście tylko dla dziecka (Kamilek gdy zacznie jeść to też tylko takie). Jeślibym chciała kupować dla nas wszystkich poszlibyśmy z torbami.
Mam też zawsze w zamrażarce w małych słoiczkach ketchup SCD. Zapasy zaczęłam robić jakiś tydzień przed rozpoczęciem diety, a kiedy widzę, że coś mi się kończy robię sobie maraton gotowania i potem jest jak znalazł.


Usmażyłam więc mięso na oliwie z oliwek, a w zasadzie to nie bylo smażenie (na etapie 2 nie wolno), więc podlałam małą ilością wody i tak sobie to dochodziło, niejako dusząc się, 20 minut. Sól, pieprz i oregano. Dodałam SCD ketchup i sos mięsny był gotowy.
Makaron zrobiłam z cukinii. Byłam zaskoczona, że jest taki smaczny. Wzięłam dużą cukinię (tylko takie używam, bo wydłubanie wszystkich pestek z małej graniczy z cudem), przekroiłam wzdłuż na ćwiartki i używając obieraczki do ziemniaków porobiłam długie paseczki. Potem te paseczki na patelnię z oliwą i ciągle mieszając 3 minutki podsmażyć. Koniec filozofii.

UAKTUALNIENIE: okazuje się, że w przypadku braku cukinii podobny "makaron" można zrobić z marchewki.

Wyglądało tak :




Kacperkowi smakowało. Piotrkowi również. Dla mnie nie starczyło.



Czy pisałam jak robi się SCD ketchup? Przydałaby się tu jakaś wyszukiwarka, bo zaczynam zapominać o czym już pisałam.
Ale jest. Przepis na SCD ketchup był zamieszczony w poście pt. Przepisy z etapu 1. OK


Mam ochotę zrobić mu też jakąś kiełbaskę, ale nie wiem na razie jak się do tego zabrać. Poszukam w necie, może znajdę jakiś przepis.


A! W ramach wprowadzania kolejnych pokarmów kupiłam wczoraj karczochy. Niestety trzy. Finał był taki, że ugotowałam jednego, a dwa kolejne poszły do kosza. To dopiero jest przereklamowane warzywo (okazuje się, że kwiat)! O szparagach zmienilam zdanie, ale karczochy nie mają na to co liczyć.
Kiedy przyniosłam je do domu, zaczęłam przeszukiwać internet, aby dowiedzieć się co się z tym robi. Jadłam to ze dwa razy w życiu, ale zawsze w jakiejś restauracji jako składnik innej potrawy, dlatego nie wiedzialam jak je zrobić.
Ugotowałam w końcu według instrukcji. Dałam Kacperkowi. Wypluł. Skosztowałam więc. Chwilę usiłowałam przekonać siebie samą do tego smaku, ale nie zdołałam. Może z jakimś sosem holenderskim rzeczywiście to smakuje, ale tylko jako wypełniacz i neutralizator zdecydowanego smaku sosu. Zupełnie mnie karczochy nie przekonały. Odpadają więc z naszego menu.


Chciałam też wprowadzić morele. Nie uświadczysz w żadnym sklepie w okolicy. Widocznie to nie sezon. Trudno - poczekają.


Mam w domu półżywego męża. Przyplątał się jakiś wirus i od rana Piotrek jest w takim stanie w jakim go jeszcze nigdy nie widziałam . Idzie np. do łazienki, a kiedy po chwili nie wraca, wchodzę i widzę, że leży na podłodze. Bo nie miał siły dojść z powrotem - tak twierdzi. Mnie już skrobie w gardle i też czuję się podejrzanie. Dzieci póki co zdrowe, Kacper ma tylko katar.


Kiedy pojawia się choroba w domu bardzo zaczynam się bać o Kamilka. Kamilek nie jest na nic szczepiony, a ma już 9 miesięcy. Zdecydowałam się podjąć to ryzyko ponieważ jestem przekonana, że to szczepienia są w dużym stopniu odpowiedzialne za autyzm Kacperka.


Wiem, wiem. Nie ma na to dowodów. Każdy rodzić dziecka chorego ma jednak swoją teorię na temat tego jak doszło do choroby i gdzieś wewnętrznie czuje to szóstym zmysłem. Ja wiem co się stało.


U mnie sytuacja jest na tyle skomplikowana, że Kacperek urodził się z drobną wadą w budowie mózgu Chiari I Malformation. Przypominam sobie pewne nieznacznie podejrzane rzeczy z pierwszego roku życia, jednak wiem że był to efekt Chiari, bo wada ta już dawno zoperowana i usunęła wszystkie z tych problemów.


Kacperek urodził się najzupełniej zdrowy.


Po szczepieniach na sześć miesięcy zauważyłam wyraźnie reakcję. Pojawiły się powiększone węzły chłonne na szyi i pozostały takie do dzisiaj. Przestał też nagle, z dnia na dzień, natychmiast po szczepieniu  podciągać się do stania w łóżeczku i ponowił te próby dopiero późno, bo około 10 miesięcy. Cały miesiąc po tym szczepieniu był chory. Zupełnie wtedy nie wiązałam tych faktów, ale taki mam charakter, że lubię wszystko opisywać, więc mam spisane wszystko co się działo niemalże dzień po dniu. Wtedy też zaczął mieć słabe napięcie mięśniowe, rozwój motoryczny uległ znacznemu spowolnieniu, raczkował na 9.5 mca, chodził na 14 mcy. Jeszcze w normie, ale troche późno.


Socjalnie i werbalnie rozwijał się bardzo szybko. Mam sporo filmików z tamtego okresu, nie widać na nich śladu autyzmu.


Nie miałam wtedy pojęcia o potencjalnym niebezpieczeństwie wynikającym ze szczepionek. Jako więc nadgorliwa mamusia, poszłam, dla dobra dziecka, zaszczepić go na grypę, w wieku 10 mcy, w dwóch dawkach. Jak ja tego żałuję...


Wtedy zaczęło robić sie poważnie. Zaczął chorować. W galopującym tempie. Od 1 grudnia do końca marca był może zdrowy tydzień czasu. Gorączki ponad 40 stopni, najprzeróżniejsze infekcje górnych dróg oddechowych. U dziecka, które nie chodzi do żłobka tylko siedzi w domu. Kilka razy antybiotyk. Byłam załamana, ale środki które znałam nie pomagały.


13 marca wypadło szczepienie MMR. Kacperek akurat w ten dzień był zdrowy, cykl chorób skończył się dwa tygodnie wcześniej. Jednego dnia dostał odrę, świnkę, różyczkę, krztusiec, błonicę, tężec i HiB. Pediatra nie widział w tym nic niestosownego, a ja byłam pewna, że wie co robi. Bardzo żałuję swojej naiwności, bo po tym szczepieniu zaczęliśmy tracić Kacperka.


Napięcie mięśniowe znowu osłabło i teraz już dużo wyraźniej. Coraz więcej się zamyślał, nie reagował na imię. Przestał jeździć autkami, dotykać zabawek. Rozpoczęła się biegunka. Dalej bawił się z dziećmi, śpiewał, rozwijała się jego mowa, ale zaczął mieć kłopoty z odpowiedzeniem na pytanie tak lub nie. To wyglądało w ten sposób jakby nie rozumiał, że zadaję mu pytanie. Zauważyłam też, że zaczyna przekręcać słowa, albo wypowiadać je niewyraźnie. Kiedy pokazywał na coś paluszkiem i pytał "co to?" to zauważyłam , że w inne miejsce pokazuje, a w inne patrzy. Nie wiedziałam o co pyta. Rozwój mowy zrobił się dziwny, po prostu powtarzał po mnie nowe słowa, ale nie prowadził rozmowy. Każdy następny dzień ujawniał coś niepokojącego. Z każdą niemalże godziną widziałam coś nowego, co mnie martwiło.

Zaczął pojawiać się u mnie niepokój, ale nie umiałam go określić.

Dostał silnej infekcji bakteryjnej i kolejny antybiotyk. Po tym antybiotyku poszło już w tempie lawinowym.

To tak, jakby nagle ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Koniec.


Z dnia na dzień tracił umiejętność wykonywania kolejnych czynności, słów było coraz mniej, przestał się bawić czymkolwiek i zaczął godzinami leżeć na łóżku bez reakcji na moje wołanie.

Dostawał histerii na wyjście na spacer, jedyne co robił to bylo otwieranie i zamykanie drzwi. W kólko. Kiedy musieliśmy go gdziekolwiek zabrać z domu, był nie do opanowania. Nie mogliśmy niczym go zainteresować, a kiedy przerywaliśmy mu zabawę drzwiami to się złościł.

Na dzieci zaczął reagować ucieczką lub złością. Zaczął machać rączkami, a nadgarstki trzymał ciągle zwieszone w dół. Był wiotki jak zwiędnięta roślina, nie mógł stać o własnych siłach, ciagle opierał się o przedmioty.

Przestał spać. Wystarczało mu 4 godziny na dobę. Musielismy zainstalować w domu hamak i huśtać go w nim całą noc bez przerwy, by móc zdrzemnąć się choć trochę na zmianę.

Kiedy szedł trzymając sie mnie lub wózka miał wrażenie, że zderzy się z obiektami, które były oddalone od niego nawet o dwa metry, zasłaniał wtedy głowę rączkami. Zaczął wyciągać język i bawić się nim. Byłam przerażona, myślałam że tego nie przetrzymam. Schudłam do 47 kilo.

No ale jakoś dałam radę. Długo by opisywać. Teraz jest o niebo lepiej. Główne problemy na dzień dzisiejszy to brak mowy, słabe rozumienie, trudność uczenia się i zapamiętania na zawsze wyuczonej umiejętności oraz nieumiejętność zabawy i wyszukiwania sobie zajęć.
Śpi świetnie, na ulicy nie bardzo widać, że jest chory. Odzyskał prawie normalny kontakt wzrokowy. Lubi z nami przebywać i jeździć w różne ciekawe miejsca. Jednak żeby dojść do tego etapu wykonaliśmy tytaniczną wręcz pracę.


Jest o niebo lepiej.