piątek, 14 marca 2008

Edukacja...

Zaczęłam ostatnio intensywniej myślec o tym, co czeka nas po powrocie do Polski. Jaką przyszłość jesteśmy tam w stanie Kacperkowi zapewnić. Nie wygląda to różowo.

Wracamy do domu położonego 16 kilometrów od większego miasta. Przy dobrych wiatrach kiedy wrócimy Kacper będzie miał 5 lat. Nawet nie wiem jak pozmieniały sie przepisy dotyczące zerówki i pierwszej klasy. Prawdopodobnie będzie musiał iśc od razu do zerówki. Zaczną się problemy. Czy przyjmą go do klasy zintegrowanej? Nawet jesli tak, to czy to dla niego dobre rozwiązanie? I tak źle i tak niedobrze.

W szkole specjalnej będzie miał za niski poziom. Nie wiem, być może moja wiedza na ten temat jest uboga, ale po obejrzeniu kilku reportaży na temat szkolnictwa specjalnego w Polsce widze to czarno.

W szkole z dziećmi zdrowymi, w klasie integracyjnej będzie się czuł zagubiony i nie nadgoni, bo zupełnie nie potrafi naśladować, ani być uczestnikiem grupy. Nie mówi, rozumie tylko podstawowe rzeczy. Nie wiem nawet czy jest taka możliwość, bo kilka miesięcy temu oglądałam program w tv, w którym mówiono, że dla autystów miejsca w klasach integracyjnych nie ma, ponieważ personel jest nie przeszkolony do pracy z tego typu dziećmi.

Tylko sie załamać.

Po cichu liczę na to, że do tego czasu coś się odblokuje, że nastapi poprawa, która pozwoli mu utrzymać się w klasie integracyjnej, która pozwoli mu czerpać z niej i rozwijać się. Nie mam jednak żadnej gwarancji. Wręcz przeciwnie, zapowiada się, że czeka go szkoła specjalna.

Bardzo to przeżywam, nie mogę pojąć jak u tak wspaniale rozwijającego się chłopca mogło dojść do tak rujnującej mózg choroby. Ktoś to kiedyś mądrze powiedział, że dzieci chore kocha się podwójnie.

Często mam uczucie jakby to wszystko było tylko jakimś koszmarnym snem, z którego trudno się obudzić. Że - pyk - otworzę oczy i zobaczę znów tego dawnego Kacperka, śmiejącego się i pełnego życia.

Bystre, zdrowe dziecko.

Dzisiaj zaskoczył nas bo ubrał sobie niebieskie okulary przeciwsłoneczne, przechadzał sie w nich i sprawiało mu to frajdę. Robił też miny przed lustrem. Niesamowite.

Pewnie nie rozumiecie dlaczego piszę, że to jest niesamowite. W przypadku mojego synka jest, ponieważ on nie robi dosłownie nic poza oglądaniem telewizji, noszeniem w rękach butelek po szamponach i wygladaniem przez okno. Nie wierzycie? To prawda.

Nie ma żadnego zapału do robienia czegokolwiek. Umie układać puzzle i klocki, lubi gdy mu czytam, lubi hulajnogę, ale nic z tych rzeczy nie robi z własnej inicjatywy.

Bardzo dołująca jest ta jego bezczynność.

2 komentarze:

  1. Kochana my tez wracamy do Polski na stale, tez bedziemy mieszkac 20 km od wiekszego miasta i tez sie boje. W glebi serca mam nadzieje, ze Mii do czasu szkoly sie polepszy. Jesli nie, nie wiem co zrobimy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż to... dobrze byłoby trzymać się razem, ale pewnie nie wracacie w okolice Bielska Białej, prawda?

    OdpowiedzUsuń