poniedziałek, 28 kwietnia 2008

O tolerancji

Miałam przed chwilą, wyznaczoną na 9 rano konsultację telefoniczną z Neubranderem. Niestety stoi w korku z powodu jakiegoś wypadku i musieli przełożyć mi spotkanie na jutro, na 3:15. Opowiem Wam więc jutro jakie są dalsze plany leczenia Kacperka. Muszę poruszyć sprawę zastrzyków, bo do pewnego czasu widziałam bez wątpienia jak działały, ale już teraz nie widzę nic nowego. Tak jakby przestały działać, może organizm się przyzwyczaił? Nie mam pojęcia, więc ciekawa jestem co mi powie.

Póki co muszę Wam napisać o paskudnym uczuciu jakie mam gdy przychodzę z Kacperkiem na plac zabaw. Tu w okolicy mieszka wielu Polaków, a na placach zabaw dominują Polki z dziećmi. Wszystkie się znamy choćby z widzenia, bo to nie jest duża dzielnica. Gdy Kacperek był zdrowy dziewczyny się prześcigały, której córeczki będzie narzeczonym. Potem uciekły. Uciekły wszystkie moje koleżanki ze zdrowymi dziećmi. Przykre.

Kiedy wchodzę na plac zabaw czuję na sobie ciężar spojrzeń. Siedzą na ławeczkach i filują. A potem pszpszpszpsz...

Na placu zabaw w ciepłe dni potrafi być tłok. Ja mam jednak wygodnie, koło mnie jest zawsze luźno, sporo miejsca... Jeżeli przechodzę w inną część placu, one przechodzą również , niby przypadkiem. Tak jakby moje dziecko miało trąd. Jakby ich dzieci mogły się zarazić. Ufff.

Na forum, przez bloga, otrzymuję wiele ciepłych słów, pełne zrozumienie i akceptację. W świecie realnym jest wręcz odwrotnie. Ludzie potrafią byc prawdziwie okrutni. Odpowiedzcie sobie tak w środku, co sami zrobilibyście siedząc na tej ławeczce. Takich mam z kalekimi, chorymi dziećmi jest sporo. Czy zawsze potrafimy zrozumieć? Dlaczego Amerykanie nie mają z tym problemu? My nie gryziemy.

Piotrek pojechał w piątek do Maine wyrabiać prawo jazdy na motor. W urzędzie spotkał dziewczynkę autystyczną, około 16 letnią. Autyzm był głęboki, rzucający się w oczy w pierwszym momencie. Nie sposób nie zauważyć. Dziewczynka byla z mamą. Mama dwoiła się i troiła, aby ustawić dziewczynkę do zdjęcia. Czesała jej włosy, usiłowała posadzić na stołeczku, uśmiechała się do niej, głaskała po głowie. Trzymała za rękę, uspokajała i cały czas się do niej uśmiechała. Mówiła coś ciepłym, spokojnym głosem. Matka na medal.
Powiem Wam, że nikt, dosłownie NIKT, oprócz mojego Piotrka nie przyglądał się sytuacji. Tutaj ludzie chorzy są wtopieni w społeczeństwo. Normalka. Nikt się nie dziwi, nikt nie patrzy.

Monika miała jakiś czas temu następującą sytuację. Poszli na obiad do restauracji znajdującej się blisko kościoła. Siedziało tam jakieś polskie towarzystwo, które właśnie obchodziło chrzciny. Wszyscy toczyli jednak dyskusję na temat pewnego chłopca, którego zobaczyli w kościele. -Ty Haniu widziałaś tego Dauna? Widziałaś jak się ślinił? -No okropne, widziałaś jak wywieszał język? Ohyda. -Ale to wiesz, to biedaki jakieś były, pewnie margines. - Wiesz, takim to właśnie się takie dzieci rodzą. - Uczyć się nie chciało, lumpią się, to takie się im rodzą. -Tak, rodzice to pewnie jacyś z marginesu, wiesz przecież. Porządnym ludziom rodzą się normalne dzieci, a takim biedakom to zazwyczaj różne kaleki, powykrzywiane takie , wiesz.

Monika ma porywczego męża więc możecie sobie wyobrazić jak ta historia się skończyła.

A kilka dni temu miała kolejną przygodę. Siedziała na ławce w parku, gdzie była ze swoją córeczką i piła kawę. Nagle podleciał jakiś chłopczyk z autyzmem i tej kawy się napił. Obok siedziała Polka z dwoma małymi chłopcami. -Chodźcie tu, bo to jakiś nienormalny! (Myślała, że może tak bezkarnie krzyczeć, bo chłopczyk i jego matka byli Amerykanami, a park był w amerykańskiej dzielnicy). Miała jednak pecha, bo Monika siedziała na ławce obok. Chłopcy podlecieli do mamy i pytają czemu nienormalny, co to znaczy. -No psychiczny, idiota, debil! Monice więcej nie trzeba było. Uderzyło ją w najczulszy punkt. Wstała, powiedziała jej, że też ma córkę chorą na to samo, że jak może tak wychowywać swoje dzieci. Tak się wkurzyła, że jeszcze wieczorem nie mogła się uspokoić.

Nie generalizujmy. Jest kilka osób, które (podejrzewam tylko), że wiedzą co jest Kacperkowi, a są dla mnie miłe. Miłe na dystans. No, ale miłe. Nie wymagam więcej. Nie każdy czuje się na siłach. Potrzebujemy zrozumienia, ludzkiej akceptacji.
Ja nie pochodzę ani z marginesu, ani z biedy, ani nie jestem bez szkół czy inteligencji. Jak można w ogóle tak myśleć. Jak można szufladkować ludzi na gorszych lub lepszych, tym bardziej ze względu na chorobę.

Winą naszego społeczeństwa jest to, że od małego nie uczymy naszych dzieci tolerancji do tego co inne. Do chorych. Takie uprzedzenia wywodzą się z dzieciństwa i winne są nasze matki. Pomyślcie o tym.


A na koniec coś pocieszającego. Rozmawiałam przed chwilą o Kacperku z panią sprzedającą w sklepie kosmetycznym. Opowiedziała mi, że jak jeszcze mieszkała w Polsce (jest tu już 10 lat) to miała przyjaciółkę. Jej normalne dziecko zachorowało na autyzm. W wieku 7 lat było wciąż w pieluchach, niemówiące, bez nadziei na przyszłość. Nagle, nikt nie wie dlaczego, wszystko się odetkało. Dziecko wyszło z pieluch, pięknie mówi, chodzi do normalnej szkoły. Ma przed sobą przyszłość.

Piękne, prawda?

Organizm posiada ogromną siłę samoregeneracji. Nie zapominajcie o tym na codzień. Naszym zadaniem jest tą regenerację wspomóc. Terapią, ale i najlepszym możliwym odżywianiem, wzmacnianiem odporności, eleminowaniem wszechobecnej chemii. W końcu organizm się podniesie. Wyrzućcie więc teraz wszystkie chrupki, zapychacze, słodkie soki. Dobrze się zastanówcie czy robicie wszystko, by jak najbardziej przyspieszyć ten proces.

5 komentarzy:

  1. Ciku, to smutne co piszesz o nietolerancji. Cos chyba jest w Nas Polakach takiego okrutnego.

    U Kuby w preschool jest 2 chlopcow jeden z autyzmema drugi z dosc powaznycm opoznieniem psychicznym i fizycznym. U kolezanki syna jest chlopczyk z Downem. Tutaj to normalka, nikt sie nie dziwi, nie patarzy, nie szepce po katach. Moze i my kiedys do tego dorosniemy.

    Buziaki
    Bondi

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz tam Anetko w Sydney jakis Polaków? Myślisz, że zachowaliby sie podobnie jak amerykanska Polonia? Ucałuj maluchy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety nie mam zadnych Polakow wokol mnie, ale nie zdziwilabym sie gdyby sie tak zachowali.

    Mysle ze nasze spoleczenstwo nie jest przyzwyczajone do widoku innego niz zdrowe dziecko. Kalekie dzieci u nas sie zamyka w domu, sa specjalne szkoly, gdzies tam w lesie z daleka od zdrowych dzieci. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszka, aż się trzęsę jak to czytam, nie mieści mi się w głowie po prostu, żebym ja czy ktokolwiek z moich znajomych tak się zachował. Myślę, że to nie tak, że wszyscy Polacy tacy są. Nie wiem dlaczego ale za granicą jest dużo większa szansa na spotkanie Polaków poniżej wszelkiego poziomu, wszyscy narzekają na rodaków na obczyźnie - może dlatego, że spotykamy tam często ludzi, których nigdy byśmy w Polsce nie spotkali? Bo są z zupełnie innego kręgu kulturowego niż my? Bo w Polsce jesteśmy wśród ludzi do nas podobnych, a za granicą na ogół mieszkamy tam, gdzie wszyscy Polacy. To takie moje przemyślenia, kiedyś też wyjeżdżałam do pracy.
    Nie bój się, możecie spokojnie wracać. Swoją drogą to liczę na spotkanie skoro będziecie mieszkać w okolicy.
    Pozdrawiam,
    Renata

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki Renata za ten punkt widzenia.
    Środowisko amerykańskiej Polonii jest raczej zamknięte i generalnie rzecz biorąc dość prymitywne. Oczywiście nie wszyscy tacy są. Mam nadzieję, że po powrocie do Polski zastanę inny obraz niż pamiętam z przeszłości. Jeżeli zaś chodzi o spotkanie to też na to liczę:)

    OdpowiedzUsuń